"Tańcząc na czubkach palców". Gabriela Anna Kańtor.

Wydana w Wydawnictwie mg. Warszawa (2018).
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Autorki. 

"Tańcząc na czubkach palców" nie jest pierwszą książką Gabrieli Kańtor ale pierwszą przeze mnie czytaną książką tej autorki. Przyznaję się, że faktycznie, pewnie bym po nią nie sięgnęła gdyby Autorka sama nie zwróciła się do mnie z pytaniem czy może chciałabym przeczytać Jej książkę. Chciałam. I nie żałuję. 
"Tańcząc na czubkach palców" to bowiem bardzo dobrze napisana proza obyczajowa. Opowieść o życiu kobiety w trzech aktach, jakbym to nazwała. Pierwsza część to dzieciństwo, druga młodość, trzecia to czas po odchowaniu dzieci i ich usamodzielnieniu i ten moment, gdy często kobieta czuje się wbrew pozorom najmniej pewnie i stabilnie bo czuje, że wbrew temu co twierdzą inni dookoła, coś jej umknęło, czegoś nie dopilnowała, coś wymsknęło się z jej rąk.
Nietrudno jednak jest znaleźć motywy łączące autorkę książki z jej bohaterką. Zapewne niektóre historie czy wspomnienia są powrotem do przeszłości. Sama miałam sporą radość w czytaniu o dziecięcych zabawach bo pomimo tego, że nie jesteśmy tym samym pokoleniem, o dziwo, na podwórku bawiłyśmy się w niemal te same zabawy. Ale na pewno gros tych opowieści to fikcja. Taką mam przynajmniej nadzieję. Najbardziej poruszyły mnie dwie skrajne opowieści, ta pierwsza, wspomnienia Dziecka i ta ostatnia, kobiety w dojrzałym już wieku, stojącej na niby powiedzonkowym a jakże prawdziwym skraju wyobrażeń na temat własnego życia, związku. 
Dziecko jest niezwykle wrażliwe i pewnie dlatego czuje coś więcej niż tylko przyziemny świat. Mnogość odczuć i dostarczanych jej przeżyć i bodźców łagodzi mityczny Ptak Simurg. Towarzyszy on Paulinie od wczesnego dzieciństwa i prowadzi aż do chwili, w której kończy się ta opowieść. Kiedy Dziecko było dzieckiem, Ptak Simurg pozwalał lepiej znosić złe rzeczy, złe słowa, przykrości , które Dziecko spotykały ze strony Ojca. Ojca, który zamiast być dla dziewczynki wsparciem i bliskim, traktował ją źle wciąż zapewne nie mogąc pogodzić się z tym, że nie jest pierworodnym synem. Matka, początkowo czuła i wspierająca, przechodzi po trochu na stronę Ojca. W drugiej części opowieści ojciec narratorki zyskuje miano "Pewien Mój Bliski Krewny". Ponieważ znałam osobę, która o własnym ojcu mówiła "Zygfryd" więc wcale nie jest to dla mnie szokujące a staje się jedynie przypieczętowaniem złego traktowania jakie fundował Dziecku ojciec w pierwszej części opowieści. 
Paulina czuje się nieco samotna. W młodości ma przyjaciółkę Ewę, potem Klarę, z którą nawet nawiązuje więzi silniejsze od tych rodzinnych. Niemniej jednak przez całe jej życie towarzyszy jej jakaś ulotna myśl o tym, że miała kiedyś siostrę. Rodzinne opowieści tego nie potwierdzają ale sama narratorka czuje, jakby gdzieś była jej druga połowa w postaci siostry właśnie. 
Czułe, wrażliwe, obdarzone niezwykłą wyobraźnią ale i odtrącone przez bliskich dziecko przelewa już we wczesnym dzieciństwie na papier własne słowa i myśli i tak rodzi się myśl aby po odchowaniu dzieci myśli te i słowa spróbować napisać bardziej konkretnie niż jedynie na własny, terapeutyczny użytek a właśnie aby coś z tym zrobić. Paulina zaczyna więc pisać.
Dlaczego podobała mi się ta opowieść? Bo była zwyczajna. O zwykłym, niezwykłym bo przecież życie każdego z nas jest właśnie niezwykłe bo nasze, życiu. Bo miałam wrażenie, że siedzę w kuchni z kimś bliskim i wysłuchuję jego opowieści, która wypowiadana być może pierwszy raz w całości, miała działanie na kształt terapeutycznego właśnie. Słowa mogą pomóc. Wypowiedziane myśli, spostrzeżenia, refleksje, to co znamy z własnego życia bądź czego się obawiamy. Ostatnio spotkałam się z zastrzeżeniem, że niewiele krytykuję z moich lektur ale przykro mi bardzo. Czytam to, co domyślam się, że jednak mi się spodoba. Nie zmuszam się jeśli coś nie idzie. Jeśli miałabym się do czegoś w tej książce przyczepić, to to, że nieco drażniła mnie pojawiająca się zbyt często i otwierająca rozdziały opowieści fraza "Ta chwila gdy...". Brzmiało mi to nieco zbyt "serwisowo społecznościowo" i według mnie nie pasowało do stylu tej historii, opowieści. I to właściwie jedyna rzecz, która mi tu nie pasowała. Opowieści, styl, historie wplatane w treść jak chociażby piękne oświadczyny pewnego Janisa , to powodowało , że czytało mi się tę książkę bardzo dobrze. 
Teraz chyba czas aby zapoznać się z debiutem Gabrieli Anny Kańtor czyli jej "Koronkami z płatków śniegu". 
Życzę nam wszystkim takich magicznych Ptaków Simurgów (przytoczona w książce opowieść o nich jest magiczna) , które pomogą nam w najtrudniejszych chwilach. Życzę nam wszystkim bliskich i serdecznych ludzi, którzy będą obok nas gdy będzie się coś dziać, co złagodzić może właśnie obecność, rozmowa z drugim człowiekiem. Życzę ponadto nam abyśmy wciąż mogli powiedzieć, że pomimo tego, co nas spotyka, nam wciąż udaje się "tańczyć na czubkach palców"...
Moja ocena to 5.5 / 6. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rocznica ...

Jedenaście lat bez...

Obejrzałam "Wednesday" czyli moje pedagogiczne osiągnięcia...