"Zaklinaczki". Mariola Zaczyńska.

Wydana w Wydawnictwie Prószyński i S-ka. Warszawa (2018). Ebook. Data premiery 22.05.2018.
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa.
"Zaklinaczki" są moją pierwszą książką Marioli Zaczyńskiej. I już wiem, że na pewno nie ostatnią, tak mnie wciągnęła i tak mi się spodobała. To dobrze. Cieszę się, gdy sięgając po nowe (dla mnie) nazwisko, pierwsze spotkanie jest udane i ważne. 
"Zaklinaczki" na okładce reklamowane są przez Wydawcę jako, cytuję, "Pean na cześć prawdziwej, dojrzałej przyjaźni". No, z tą przyjaźnią nie do końca bym się zgodziła. A przynajmniej miałabym do tego określenia w tym przypadku sporo zastrzeżeń. Na pewno jednak można relację trzech kobiet po czterdziestce określić mianem "ważnej relacji". Gabriela, Izyda i Ewa. Trzy kobiety, które nie układały razem widoczków, które nie grały w podchody czy w gumę na podwórku Siedlec, w którym to mieście dzieje się akcja książki. A połączyło tę trójkę nieprzyjemne wydarzenie. Które jednak stało się początkiem tej znajomości i relacji. 
Gabriela jedyna z trójki kobiet jest mężatką i ma dzieci, Bartka zaraz po studiach i osiemnastoletnią córkę Adelę. Ewa jest psychologiem pracującym w poradni i dodatkowo pomagającą fundacji zajmującą się kobietami, ofiarami przemocy. Ewa jest wysportowana i waleczna, bardzo skryta. Żyje sama w domku pod miastem. Podobnie jak trzecia, Izyda, nie otwiera się na innych, pokazuje innym jedynie to, na co sama się zgadza, nie uda się z niej wyciągnąć żadnych zwierzeń dotyczących przeszłości. To zdecydowanie łączy ją z Izydą, z którą to nic więcej specjalnie jej nie łączy. Izyda, to nauczycielka plastyki w szkole. Poznajemy ją w chwili gdy nie wie co dalej z jej trwającym ponad piętnaście lat romansem. Izyda jest pięknością , łudząco podobną do Sharon Stone, noszącą się elegancko i na pewno nie ubierającą się w sieciówkach. Jej znakiem rozpoznawczym są noszone przez nią zawsze perły, których ma istną kolekcję, której nie powstydziłby się niejeden sklep jubilerski. Wstęp ten ma pokazać Wam dlaczego nie do końca uznałabym znajomość tych trzech pań za przyjaźń. Właściwie jedynie Gabriela sądzi o nich, że są przyjaciółkami. Jednak gdy potrzebuje wsparcia i pomocy, okazuje się, że właściwie jest całkiem sama. Gabriela gdy ją poznajemy zaczyna mieć poważne problemy w małżeństwie. Jej mąż to praktykujący katolik, dla którego przed ślubem Gabi przyjęła chrzest. Sama odnajduje jakiś rodzaj spokoju i ukojenia w religii, co dziwi jej matkę, przeciwniczkę i zięcia i decyzji córki o chrzcie i ślubie kościelnym. Rodzice Gabrysi jednak na stałe mieszkają w Niemczech, dzwonią okazjonalnie a głównie czyni to mama, która dzwoni na ogół ponarzekać na sytuację polityczną współczesnej Polski. O współczesnej sytuacji Polski bowiem w tej książce również będzie. Autorka wzięła, że się tak może nazbyt kolokwialnie wyrażę, "na tapetę", znane sobie miasto jakim są Siedlce. Tak więc w książce Siedlce staną się soczewką, w której skupiają się wszystkie współczesne bolączki i problemy naszego kraju. Nepotyzm polityczny, decyzje polityczne podejmowane niekoniecznie w gabinetach polityków a według klucza i sympatii nie zaś według kompetencji i wiedzy. Polityka realnie i boleśnie wpływająca na życie tak zwanego "szarego człowieka". Przyznam, że Siedlce są mi nieznane. Słyszałam o nich w kontekście festiwalu "Pióro i pazur. Festiwal Literatury Kobiet", który to jednak po zdaje się pięciu zaledwie latach działalności musiał zakończyć działalność (powodem było oczywiście okrojenie funduszy na ten projekt). Zadziwiające i zastanawiające jest dla mnie czemu władze miasta podjęły taką decyzję, skoro jak widać , mogło to się stać jednym z niewielu (przykro mi to mówić ale tak właśnie jest) znaków rozpoznawczych Siedlec. Najwyraźniej jednak nie liczy się to na tyle by promować miasto taką drogą. Szkoda. 
Nasze polskie piekiełko jednak to nie jedyny ciekawy motyw "Zaklinaczek". Ciekawe oczywiście są same bohaterki, z których każda ma jakiś sekret, który ją gnębi i uwiera. Dodatkowo jedynie Gabriela może stwierdzić, że jak dotąd wiodła w miarę spokojne życie. Przeszłość Ewy i Izydy bowiem dalekie są od sielanki i szczęścia. Jednak na swój sposób obie dały sobie radę i podniosły się ze złych doświadczeń. Ewa na zajęciach sportowych, na które uczęszcza, nosi nawet przezwisko Feniks jak ta, która odrodziła się z popiołów. Stopniowo poznajemy życie trzech pozornie niewiele mających ze sobą wspólnego znajomych i będziemy towarzyszyć im w ich większych i mniejszych problemach czy wręcz dramatycznych wydarzeniach jakie będą miały miejsce. Bardzo mi się ta relacja podobała. Trochę jestem zmęczona oklepanym motywem "przyjaciółek z dzieciństwa", które po latach oczywiście znów lądują zrządzeniem losu w mieście dzieciństwa i jedząc sobie z dziubków wspierają się jak mogą. Tu nie ma słodu i lukru. Jest życie. Z jego miłymi i mniej miłymi historiami. Z mężem , z którym po latach zaczyna się odczuwać znużenie i którego zaczyna podejrzewać się o romans, z zawistnymi współpracownikami, którzy w ramach wydumanych idei potrafią człowieka powiedzonkowo utopić w łyżce wody. Z zazdrością wynikającą nie zawsze wiadomo z czego. Życie po prostu. Jednak ta szorstka jak stwierdzam przyjaźń faktycznie pod koniec książki otrzyma możliwość rozwinięcia się i jednak zmiękczenia dotychczasowych kantów ich znajomości. I nawet Gabriela, która poczuła się najbardziej oszukana w dotychczasowym układzie poczuje, że ma obok siebie kogoś, na kogo może liczyć w trudnych chwilach. 
Ta książka wciąga , losy bohaterek są ciekawe a dodatkowym plusem jest obserwacja rzeczywistości, w której żyjemy, której dokonała autorka. 
Moja ocena to 6 / 6. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rocznica ...

Jedenaście lat bez...

Obejrzałam "Wednesday" czyli moje pedagogiczne osiągnięcia...