"Koniec i początek". Manula Kalicka.

Wydana w Wydawnictwie Prószyński i S-ka. Warszawa (2018).

Wygrana w konkursie książka wraz z dedykacją a nie jedynie podpisem, Autorki, okazała się książka ogromnie dobrą. Właśnie takiej literatury szukam, takiej, która przenosi mnie w niezwykły świat. Z jego dobrymi ale i oczywiście, niekoniecznie dobrymi stronami. I bohaterowie, prawdziwi, wiarygodni, możliwi do zaistnienia. Część z nich zresztą istniała jak najbardziej a autorka wymyśliwszy dla nich nowe imiona i nazwiska stworzyła postaci, które wydają się być koło nas podczas całej lektury.

Wzruszyła mnie ogromnie dedykacja autorki dla Jej Mamy. Sądzę, że ta książka po prostu musiała powstać. Tak to odczuwam.

Dodatkowo też ogromnie podoba mi się bo też niezwykle pasuje do treści, okładka książki. Zaprojektowana przez panią Luizę Kosmólską wykorzystuje fotografię jak rozumiem obecnie w zbiorach Muzeum Powstania Warszawskiego a autorstwa Elisabeth Ansley.
Trzy widziane przez nas tyłem idące przed siebie młode kobiety o różnym wzroście, kolorze włosów i inaczej ubrane. Jedyne co je łączy to modne w tamtym czasie buty na słupkach.

Nie wiedziałam zaczynając książkę, że Irena Górecka, jedna z trzech kobiet, o których jest "Koniec i początek" to bohaterka  znana z "Dziewczyny z kabaretu". Irka Górecka, bo o niej mowa jest tu jedną z trzech głównych bohaterek. Jednak od razu mówię, że można czytać książkę bez pierwszej części opowieści o Irenie.

Trzy różne dziewczyny, o rozmaitym statusie społecznym i wykształceniu. Chrześcijanka, ateistka, dziewczyna pochodzenia żydowskiego. Wydaje się, że niewiel może je łączyć a jednak połączyła je więź niezwykle trwała. Kolejna to książka, którą czytam i którą od razu lubię za motyw siły kobiet i współpracy kobiet. Poznały się w czasie IIWŚ, najpierw Zofia Szafirówna, pochodzenia żydowskiego z Heleną a Irena dołączyła do nich już w końcówce Powstania Warszawskiego. Połączyły je silne charaktery, ale i jak sądzę, przyjaźń. Tym większa im więcej zła i przeciwności stanęło Irenie, Zofii i Helence na drodze.

Tytuł tej książki jest również bardzo adekwatny do treści. Oto bowiem kończy się jedna z największych tragedii jaka dotknęła świat i ludzi w XX wieku a zaczyna się nowe. Manuli Kalickiej udało się popełnić mimo wszystko prozą coś na kształt świetnego dokumentu tamtych czasów. Pamiętam rozmowy z osobą, która przez piekło IIWŚ przeszła i moje wówczas (miałam lat naście) pytanie czy cieszyli się z wyzwolenia. Owszem, odparła mi wtedy owa pani, niemniej jednak mieliśmy świadomość, że idzie nowe. Że tamta Polska, przed pierwszym września tysiąc dziewięćset trzydziestego dziewiątego roku już zwyczajnie nie ma. I raczej szybko nie wróci.

Ten koniec dotychczasowego świata i jego porządku został w "Końcu i początku" nakreślony niezwykle prawdziwie. Bez wzniosłych słów i sentymentów. Ukazujący zarówno tych, którzy wiedzieli, że mimo teoretycznego zwycięstwa, są pokonani, po tych, którzy chcieli już zwyczajnie, po ludzku, zacząć nareszcie życie "bez wojny". W "Końcu i początku" wielką i ważną rolę odgrywają książki, starodruki i woluminy Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego, wywiezione do Niemiec przez gubernatora Franka. Właśnie między innymi akcja przywiezienia książek z Niemiec z powrotem do stolicy Polski pokazuje jak bardzo ludzie chcieli w tamtych niełatwych czasach wrócić do życia, Do ongiś być może nie docenianej stabilizacji, którą to zapewne niejeden brał wręcz za nudę. Człowiek bowiem potrzebuje żyć w dość ustabilizowanym świecie, chce się uczyć i pracować, pragnie się bawić kiedy jest na to czas i chęć. Chce w końcu założyć rodzinę i cieszyć się jej rozwojem.

W posłowiu książki Manula Kalicka zapowiada kontynuację opowieści o Irence, Zosi i Helence. I nie ukrywam,że będę z pewnością jedną z osób najwierniej wypatrujących kontynuacji tej bardzo, bardzo dobrej książki.

Moja ocena to 6 / 6. Co najmniej.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rocznica ...

"Wybacz". Kamila Cudnik.

Obejrzałam "Wednesday" czyli moje pedagogiczne osiągnięcia...