"Mediatorka". Ewa Zdunek.

Wydana w Wydawnictwie W.A.B. Warszawa (2018). Ebook.

Mam kłopot z tą książką. Jaki? Ano taki, że mam do niej niestety, całkiem sporo zastrzeżeń. Ale też bywało, że mnie wciągnęła. No i co tu robić? W więc? Po kolei. Zacznę od tego, że "Mediatorka" była czytana w radio i wtedy przykuła moją uwagę. Zasłuchałam się w początkowych fragmentach książki a w chwili, gdy lektorka dotarła do przełomowego fragmentu, stwierdziłam, że chcę ją przeczytać i darowałam sobie już słuchanie aby nie zepsuć sobie przyjemności. Tym bardziej, że akurat nie pasowała mi lektorka czytająca książkę w radio, Katarzyna Dąbrowska. Aktorkę znam ze słuchowiska, którego słucham i tam akurat jej postać lubię. Tu mi nie pasowała, miałam wrażenie, że nadaje bohaterce ton jakiejś zbytniej ni to niczym nie uzasadnionej egzaltacji ni to nadwrażliwości graniczącej z przesadą. Kiedy jednak zaczęłam czytać książkę okazało się, że właśnie Katarzyna Dąbrowska "czytała" tę postać świetnie. Oto bowiem, to rzadkość, autorce udało się stworzyć jedną z najbardziej irytujących bohaterek książkowych. Nie mówię, że nigdy bohaterka czy bohater mnie nie denerwują, ależ skąd. Ale ta denerwowała mnie wyjątkowo i czułam, tak tak, pewien dysonans jako, że z założenia raczej powinnam była "kibicować" postaci Marty Kołodziej. Nie udało się. Nie kibicowałam a wręcz budziła we mnie niezbyt pozytywne uczucia. 

Marta Kołodziej jest mediatorką. To z pewnością jeden z nowszych zawodów na polskim rynku pracy chociaż jestem pewna, że już naprawdę raczej większość z nas wie o jaki zawód chodzi. I chociaż nie wszyscy się z nim musieli zetknąć osobiście, wiemy, że to postać, która ma prowadzić mediacje między spornymi stronami. Czasem jest to w jej prywatnym gabinecie, dokąd trafiają strony sporu aby ustalić pewne sprawy zanim spotkają się w sądzie. Czasem jest to w gmachu sądu gdzie mediatorka czy mediator pełnią dyżury. Na pewno jest to praca trudna, wymagająca i co tu dużo ukrywać, stresogenna. Można na pewno odczuwać podczas niej zarówno niemal fizyczne zmęczenie jak i coś na kształt wyczerpania. Martę Zdunek poznajemy w trudnym czasie jej życia. Właśnie niemal dopiero co rozwiodła się z mężem. Ktoś wjechał w nią autem i jak twierdzi bohaterka, był to jej były mąż. Koło Marty zaczynają dziać się dziwne i niemiłe sytuacje, ludzie wydają się jej wrodzy, czy zaczyna tracić zmysły czy może zbyt dużo spraw, które zwaliły się kobiecie na głowę powoduje takie a nie inne jej odczucia i zachowania?

Marta jest matką dwóch córek w wieku przedszkolnym (specjalnie użyłam takiego określenia a nie "wychowuje"). Ma też ogromnie złe kontakty z matką i ojcem. Matka jej nie cierpi, uwielbia za to byłego zięcia Cezarego, którego wciąż traktuje jako pełnoprawnego członka rodziny lekceważąc i poniżając własną córkę na wszelkie możliwe sposoby.

Marta wraz z przyjaciółką zajmują się mediacją. Mają wynajęty gabinet, do którego często wpada zaprzyjaźniony z nimi kominiarz, Zbyszek. Oprócz tego bohaterka właściwie nie kontaktuje się z innymi ludźmi, nie ma żadnych innych koleżanek, znajomych, kogokolwiek z kim mogłaby weryfikować potencjalnie swoje obawy. 

Dlaczego pisząc o bohaterce użyłam określenia "jest matką dwóch córek"? a nie "Wychowuje"? Bo Marta właściwie niewiele zajmuje się dziećmi. To mój osobny zarzut do tej postaci. Dzieci, Basia i Laura, właściwie są jeśli nie powiedzonkową kulą u nogi matki to wyzwaniem, które ją ani cieszy ani satysfakcjonuje. Nie jest dla niej przyjemnością przebywanie z córkami i właśnie, wychowywanie ich. Nie sprawia jej radości patrzenie na ich rozwój, nie dopatruje się u nich potencjału na wyrośnięcie dwóch ciekawych dziewczyn, z których wyrosną kiedyś dorosłe kobiety. Czas spędzany z córkami jest dla niej raczej żmudną koniecznością, który wykorzystuje raczej na rozpamiętywanie jak tego nie znosi zamiast na skupienie się na fakcie, że chwile są tak ulotne i że wspólnych momentów za chwilę może nie być. Szybko tak się staje bowiem dziewczynki znikają z życia. Każdy czytelnik spodziewałby się w tym momencie dramatu matki. Wszak stał się jeden z najgorszych koszmarów każdego rodzica. Porwanie. I nawet jeśli jest to "porwanie rodzicielskie" to nie ma gwarancji , że sytuacji potoczy się dobrze. Jednak i tu nasza bohaterka nie traci swojej wrodzonej flegmy. Owszem, zauważa fakt zniknięcia córek ale (tak, będę teraz paskudnie złośliwa) właściwie z chwili na chwilę jest jej to coraz bardziej na rękę. W końcu może pokusić się o nowy związek, rozbudowywanie coraz większej nieufności do nowego partnera swojej przyjaciółki Betki, niejakiego Macieja. Nareszcie ma spokojny czas na pielęgnowanie niechęci do rodziców i uprawianie swojej niezaradności. 

Co na plus tej książki i muszę to zauważyć, zanim ucieknie mi z głowy, to powód, dla którego chętnie sięgnęłam po książkę słuchając fragmentów. Zaintrygowało mnie jak osoba, która para się tak odpowiedzialnym zajęciem, które może nieść ze sobą wszelkie konsekwencje, kompletnie ale to kompletnie nie radzi sobie we własnym dorosłym życiu. Czytając książkę odnosiłam wrażenie, że Marta Kołodziej powinna przeprowadzić mediacje z zagrażającą jej samej osobą. Nią samą, Martą Kołodziej. I to jak najprędzej !

Generalnie mam wrażenie, że ta książka ma nieco zmarnowany potencjał. Myślę, że można było z tego momentu zniknięcia córek z życia Marty wyprowadzić jakiś interesujący trop, coś, co nakierowałoby nas na fakt czemu właściwie jej życie płynie tak monotonnie i dlaczego ona sama praktycznie niewiele z tego życia wynosi. No i również jaka zasada powoduje, że osoba mająca radzić innym wydaje się być osobą, która pierwsza takiej rady potrzebuje. I czy w jej stanie emocjonalnym na pewno jest właściwą osobą na właściwym miejscu. Niestety, miałam wrażenie, że wszystkie te momenty , które miały potencjał zmienić się w interesujący wątek, bywały ukrócone do minimum i jakiegoś jedno czy dwu zdaniowego podsumowania. Szkoda. Bywało, że treść ratował całkiem niezły i niewymuszony humor ale to chyba za mało jak na książkę, która jednak z założenia raczej komedią być nie miała. 

Szykuje się ciąg dalszy "Mediatorki" ale w obecnej chwili raczej nie sądzę abym po nią sięgnęła. Może jednak ktoś inny odniesie odwrotne wrażenie, czego oczywiście życzę. 

Moja ocena to 3 / 6.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rocznica ...

"Wybacz". Kamila Cudnik.

Obejrzałam "Wednesday" czyli moje pedagogiczne osiągnięcia...