"Kwiaty w pudełku. Japonia oczami kobiet". Karolina Bednarz.

Wydawnictwo Czarne. Wolowiec (2018). Ebook.

To jedna z tych książek, która z pewnością wwierca się w pamięć i w myśli. Jest niełatwa a nawet , stwierdzę, że to jedna z najbardziej przygnębiających mnie książek, które przeczytałam tego roku. Do tego stopnia jest ciężka , że nie byłam w stanie przeczytać jej w całości za pierwszym podejściem. Przerwałam lekturę i wróciłam po dość długim czasie. Niby świadomie teraz ale jednak potraktuję to w kategorii dość oryginalnego przypadku, sięgnęłam po nią po lekturze "Beduinek na Instagramie". Przedziwnie ciekawe to było zestawienie i (co chyba nie najlepsze) z tyłu głowy siedzi mi taka myśl, że często kobiety w ZEA w niektórych kwestiach miały o wiele lepsze wyjście z sytuacji niż te w Japonii...

Tytuł "Kwiaty w pudełku" nie wziął się znikąd. Pochodzi z przemówienia nazywanej jedną z pierwszych feministek japońskich Toshiko Kishida. W swoim płomiennym przemówieniu wspomniała o córkach rodzin, które to niby z dobrych chęci trzymane niemal pod kluczem, są jednak izolowane od świata i narzucane jest im właściwie wszystko, od tego jak mają się zachowywać po to jaki światopogląd mają wyznawać.

"Kwiaty w pudełku" to faktycznie kraj oglądany oczami kobiet zamieszkujący ten kraj. Oglądany i opisywany. Autorka przeprowadziła wiele rozmów z kobietami, z którymi rozmawiała na przeróżne tematy. Wszystkie one jednak były trudne i raczej na pewno nie "folderowe", nie są to w każdym razie tematy, którymi jakikolwiek kraj chciałby się chwalić. Obawiam się jednak, że wbrew temu, co można sądzić po przeczytaniu tej książki, udawanie, że problemu nie ma i chowanie głowy w piasek, to domena nie jedynie japońska. W Japonii jednak zapewne ze względów kulturowych, owo omijanie, unikanie tematu, zostało wypracowane do perfekcji.

Zapewne ta książka dla kogoś,kto do tej pory nie miał żadnych informacji na temat Japonii jest szokująca. Dla mnie, owszem, sporo tych tematów było faktycznie zaskakujących, jednak nie tyle tym, że występują a raczej zarówno skalą ich występowania jak i skalą chęci udawania , że nie istnieją. Jednak sądzę, że dla przeciętnej osoby lektura tej książki stanowić będzie mocno trudne doświadczenie i kontrast pomiędzy jego wyobrażeniami kraju, w którym ludzie umawiają się grupowo by śledzić opadające łagodnie na wietrze płatki kwitnącej wiśni, z tym o czym w niej przeczytają.

Sądzę, że najważniejsze w tej książce jest to, że kobiety zaczynają w ogóle poruszać tematy do tej pory tematy nieistniejące w publicznej czy prywatnej debacie. I , że zaczynają mieć na to co się dzieje wyraźną niezgodę, której nie boją się werbalizować.

Myślę, że "Kwiaty w pudełku" porządnie odzierają niektórych ze złudzeń na temat tego jak wygląda Japonia. Bądź raczej, odzierają ze złudzeń jakie sobie na temat tego kraju wypracowali.

W książce dowiemy się więc o tym jak traktuje się kobiety niezamężne, jakie stygmatyzowanie je dotyka. Jak wiele jest w Japonii biedy. Tak tak. Biedy. Biedy, o której się nie mówi a która jak najbardziej istnieje. I jak bardzo kryzys, który od dłuższego czasu coraz bardziej panoszy się w tym kraju, odczuwają matki samotnie wychowujące swoje dzieci. Dowiemy się też jak wiele ludzi potrafi tkwić w przedziwnych układach damsko-męskich tylko dlatego aby jedna ze stron nie "straciła" twarzy. I jak nieciekawie żyje się tam dzieciom ze związków nielegalnych bądź do niedawna jeszcze dzieciom z małżeństw mieszanych. Dla mnie osobiście przerażający był rozdział o firmie, która w latach 50-tych zatruwała odpadami z rtęcią zatokę morza, w wyniku czego wiele osób zapadało na choroby bądź umierały. I chyba oprócz tego jak opisany był stosunek nawet niektórych chorych do trucia ich własnego środowiska bardziej zszokowało mnie to jak źle traktowano osoby, które zostały nie z własnej przecież woli zatrute. Chociaż o takim izolowaniu i stygmatyzacji osób, które spotkało nieszczęście czytałam już wcześniej w innej książce "Ganbare! Warsztaty umierania!" Katarzyny Boni, niemniej jednak po raz kolejny było to dla mnie niezrozumiałe.

Podobnie jak wstrząsający rozdział o osobach chorych na trąd. Życie w odosobnieniu opisała autorce i tym samym nam, jedna z kobiet do dziś mieszkających w "sanatorium". Mną też ten opis i podejście do ludzi chorych wstrząsnął, chociażby dlatego, że pamiętam, że w tym samym czasie w Europie stosowano lekarstwo na trąd z całkowitym powodzeniem i osoby ozdrowiałe wracały do życia w poprzednim środowisku a nie były izolowane.

Są też rozdziały o przemocy wobec kobiet, wobec dzieci, także przemocy seksualnej. Ciężko się to czyta, co myślę , tłumaczy to, że musiałam zrobić sobie przerwę.

Tytułowe "kwiaty" zaczynają powoli coraz silniej zrywać opakowania, w które usiłuje się je wtłoczyć w imię źle pojmowanej tradycji i konwenansów. I tak, rozumiem, że autorka nie pochodzi z tamtej kultury, co nie oznacza, że na wszystko, o czym pisze, ma patrzeć przez pryzmat innej kultury czy obyczajów, czy zgadzać się z tym. Podobnie jak czytelnik.

Natomiast mam z tą książką, jak ja to mawiam pisząc o książkach, pewien mały (lub wcale nie taki mały) problem. Otóż, lubię kiedy podczas lektury reportaży nie odczuwam bardzo opinii autora. Nie znaczy, że uważam, że autor ma nie mieć światopoglądu, zasad , którymi się kieruje . Nie nie nie. Chodzi mi raczej o to, co podkreślałam pisząc o reportażach "Ludzie z Placu Słońca" Aleksandry Lipczak, o których to pisałam w tym wpisie.  Tam autorka też pisała o sprawach trudnych ale mimo to miałam wrażenie, że dzieje się to jakoś tak dyskretnie. Nie umiem zwerbalizować do końca tego, o co mi chodzi ale tu trochę czułam się zbyt nakierowywana na to co mam odczuć po przeczytaniu danego reportażu. Tak jakby same fakty nie były wystarczająco wstrząsające. Niemniej jednak rozumiem też to, że autorka ma święte prawo popełnić narrację w taki właśnie sposób. I być może, podkreślam, być może to jedynie mój z tą książką problem a ktoś inny zupełnie tak tego nie odbierze.

Nie jest to na pewno książka dla każdego i sądzę, że wiele osób może się poważnie z tą książką nie zgodzić. No ale to już oczywiście indywidualna kwestia.

Moja ocena to 5 / 6.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rocznica ...

Jedenaście lat bez...

Obejrzałam "Wednesday" czyli moje pedagogiczne osiągnięcia...