"Na tropie Anny". Aleksandra Kowalska.

Wydana w Wydawnictwie Prószyński i S-ka. Warszawa (2018). Ebook.
Premiera książki 21.08.2018

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa.

Nie czytałam poprzedniej książki Aleksandry Kowalskiej pod tytułem "Ucieczka" i widzę, że koniecznie będę musiała nadrobić to niedopatrzenie. "Na tropie Anny" bowiem podobała mi się ogromnie (pomimo, że to niestety taka książka, która nie jest dla mnie osobiście łatwa). 

Melania ma trzydzieści pięć lat i mieszka z ojcem pod Paryżem. Trzy lata temu jej życiem wstrząsnął dramat. Matka, Anna, ceniony chirurg ale przede wszystkim wielkie wsparcie i przyjaciółka Melanii, zginęła w paryskim teatrze w zamachu terrorystycznym. Ale to nie koniec koszmarów, bo jak szybko się dowiadujemy, Melania w ciągu właściwie jednego roku straciła dwie najważniejsze w jej życiu osoby. Wypadek samochodowy, do którego doszło niemal w ciągu roku od straty matki, spowodował, że Melania nie ma już rodziny i pomieszkuje u ojca dochodząc do siebie po szpitalu.

Nagle, pewnego dnia, zupełnie przypadkiem dokonuje wstrząsającego odkrycia. Za sprawą wydruków emaili, znalezionych w torebce Anny, którą córka sprzedaje, Melania dowiaduje się,że matka prowadziła podwójne życie. I nagle zdesperowanej, będącej wciąż w bardzo złej formie psychicznej kobiecie, wszystko zaczyna się układać w dość niewiarygodnie brzmiącą początkowo ale właściwie czy na pewno nie niemożliwą całość. Ta całość to scenariusz, w którym Annie udaje się ocaleć z zamachu terrorystycznego i w którym to matka wykorzystując jedyną szansę i możliwość, opuszcza dotychczasową rodzinę aby udać się do Nowej Zelandii, w której mieszka Michael, będący od kilkudziesięciu lat kochankiem Anny.

Melania będąca w rozsypce i w koszmarnym stanie psychicznym, pomimo wsparcia ojca i przyjaciela , wie, że tak naprawdę o tym wszystkim, co stało się w jej życiu i o jej uczuciach może porozmawiać jedynie z mamą. Postanawia postawić wszystko na jedną kartę, wykupić bilet do Nowej Zelandii. I znaleźć Annę.

Od tej pory rozpoczyna się niewiarygodna podróż Melanii właśnie tytułowym "tropem" Anny. Nowa Zelandia przyjmuje kobietę w żałobie z wielką czułością i stanie się miejscem, w którym zdarzy się bardzo, bardzo dużo. Niestety, nie chcąc psuć Wam lektury nie chcę pisać nic więcej.

Dlaczego ta książka okazała się jedną z najlepszych jakie czytałam? Dlatego, że pomimo, że dla mnie osobiście była bardzo trudna, czytałam ją niemal non stop, nie mogąc się od niej oderwać i wręcz zarywając noce. Ponieważ oddaje niesamowicie wiarygodnie czas niezaleczonego bólu i przeciągającej się żałoby, która nie może dla głównej bohaterki ruszyć na kolejny jej poziom. 
To niesamowicie prawdziwy obraz życia młodej osoby, której zawalił się świat i która ma wrażenie, że z tego zawalenia się swojego dotychczasowego życia nie będzie w stanie nigdy już się wydostać. 

Aleksandra Kowalska nie moralizuje, nie narzuca nam tego jak mamy odbierać główną bohaterkę i motywy jej postępowania. Sądzę, że znajdą się "znający się na wszystkim", którzy oczywiście znajdą coś, co czego można się przyczepić. Według mnie jednak postać Melanii została skonstruowana rewelacyjnie , bardzo, bardzo wiarygodnie i tak możliwie do zaistnienia jak tylko się da. Do tego stopnia, że chciałoby się przytulić kobietę i wyszeptać jej,że jest się przy niej. Jednocześnie bez żadnej nachalności odczytujemy w tej książce przesłanie jakim jest to,  jak często nie doceniamy naszego własnego szczęścia, może zbyt przewidywalnej stabilizacji ale właśnie, dobrej, bezpiecznej sytuacji.

Świetnym zabiegiem stylistycznym jest umiejscowienie akcji książki w tym konkretnym kraju, jakim jest Nowa Zelandia. W posłowiu autorka wyjaśnia, że sama odbyła taką podróż i napiszę, że to się faktycznie czuje. Opisy niewiarygodnej i wciąż nie niszczonej przyrody tego kraju powodowała, że sama miałam wrażenie, że podróżuję wraz z Melanią i innymi bohaterami po Nowej Zelandii. Sądzę, że świetnie, że tam właśnie trafia Melania w jej stanie psychicznym. Po tym, co przeżyła, jej świat jest kruchy jak porcelana a śmierć wydaje się wręcz czyhać z każdego kąta. Wiem, że mogą się znaleźć głosy, że na bohaterkę spada zbyt wiele jak na jedną osobę ale niektórzy z nas doskonale wiedzą, że zło nie pyta czy może zajrzeć a kiedy nie wyrazi się na to zgody, wędruje do sąsiada ... Sądzę, że właśnie w Nowej Zelandii, w tych konkretnych miejscach, wśród takiej przyrody, Melania mogła powoli zacząć planować nowe życie. 

Melania w tej książce to wspaniale nakreślony portret osoby w podwójnej żałobie, osobie, której skończył się świat i która wciąż nie wie czy jakiekolwiek inne życie wciąż jest przed nią możliwe. W końcu nie każdy, kto jak odczuwa to bohaterka, "wypadł z kolein życia" ma na tyle siły by w te koleiny z powrotem trafić.

Oprócz tego to ciekawa książka jeszcze pod innym względem. Otóż zwraca ona uwagę na fakt, że często wydaje się nam, że znamy bliskie nam osoby, wręcz możemy za to ręczyć.Tymczasem okazuje się, że nawet najbliższe nam osoby skrywać mogą wielkie tajemnice.

Ta niesamowicie dobrze napisana książka z dobrze rozpisanymi postaciami i świetnym wątkiem psychologicznym, osadzona w magicznie wyglądającym miejscu i z odrobiną magii w niej zawartej, nie mogła otrzymać ode mnie noty innej niż ta. 

A jest nią 6 / 6. 

ps. Gdyby nie fakt, że staram się z tym "walczyć" , dałabym jej notę 6.5 / 6.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rocznica ...

"Wybacz". Kamila Cudnik.

Obejrzałam "Wednesday" czyli moje pedagogiczne osiągnięcia...