"Owoc granatu. Dziewczęta wygnane". Maria Paszyńska.

Wydana w Wydawnictwie Książnica. Grupa Wydawnicza Publicat S.A.  (2018). Ebook.

Należy dawać autorkom bądź autorom drugą szansę. Jakiś czas temu czytałam "Warszawski niebotyk" Marii Paszyńskiej i książka, owszem, poprawnie napisana ale jakoś mnie nie zachwyciła.

Mijał czas a moją uwagę przykuł ten tytuł czyli "Dziewczęta wygnane" będące pierwszą częścią cyklu noszącego wspólny tytuł "Owoc granatu". I oto jestem po lekturze tej naprawdę bardzo dobrej książki.

Na samym początku poznajemy bliźniaczki Elżbietę i Stefanię Łukowskie. Córki kochających się rodziców Anny i Władysława, nadleśniczego. Rodzina składa się z rodziców, córek i dwuletniego braciszka, Lucka, niespodziewany prezent od losu. Na co dzień mieszkają w przemysłowym Borysławiu, mieście nafciarzy, położonym sto kilometrów od Lwowa, a wakacje i czas wolny spędzają w sielskim dworze dziadków ze strony matki, wśród lasów i pół, łąk i natury.

Elżbieta i Stefania fizycznie podobne jak dwie krople wody, mentalnie różnią się od siebie ogromnie. Stefania ceni sobie dbanie o urodę, dobre maniery. Lubi kino, teatr, tańce. Elżbieta, w domu rodzinny zwana Halszką, woli naturę, przyrodę. Wraz z dziadkiem i ojcem kocha ziemię i chce w przyszłości zajmować się właśnie rodzinnymi dobrami.

Ostatnie beztroskie lato roku 1939 kiedy siostry mają piętnaście lat to lato marzeń, radości i smutków. Obie siostry zakochują się w tym samym młodym chłopaku, który zakochuje się w Elżbiecie, co stanowić będzie przyczynę żalu Stefanii do Elżbiety. Szybko jednak te żale ustąpić muszą prawdziwym dramatom. Oto wojska niemieckie wkraczają do Polski i rozpoczyna się IIWŚ.

Ojciec wezwany na front, znika w odmętach dziejów a dziewczęta wraz z matką i braciszkiem, zostają na wsi u dziadków. Niestety, tam dopadają je koleje losu i historii i dziewczęta wraz z matką i Luckiem zostają wywiezione na Syberię.

Jeszcze do niedawna muszące martwić się co najwyżej o wynik sprawdzianu z łaciny na pensji dziewczęta zostają z chwili na chwilę pozostawione same sobie. Elżbieta obiecała ojcu przed jego wyruszeniem na front, że zaopiekuje się rodziną. Wciela tę obietnicę daną mu w życie i praktycznie zarówno podczas podróży na Syberię jak i podczas pobytu tam staje się nagle dorosła, i odpowiedzialna za rodzeństwo i matkę. Stefania, siostra, z którą łączyło ją właściwie jedynie fizyczne podobieństwo, nie pomaga jej a nawet miewa w stosunku do Halszki jakieś wymyślone pretensje. Beztroska i idylla kończy się wraz z nastaniem wojny. Elżbieta czuje, że ten dawny, kochany, bezpieczny świat skończył się a co najgorsze, ma wrażenie, że nigdy już nie wróci.

W syberyjskiej tajdze przez chwile Elżbiecie pomaga szamanka Katia. To ona nauczy dziewczynę tego jakie są niebezpieczne i trujące rośliny ale także, które z nich są jadalne czy możliwe do wykorzystania w procesie leczenia. Szamanka powie jej też coś na temat jej samej, jej przyszłości. Przepowiednia jest niejasna i właściwie może oznaczać wszystko ale z czasem okaże się jak bardzo jest trafiona.

W końcu tej części cyklu "Owoc granatu" Elżbieta i Stefania trafiają do Persji, gdzie zacznie się nowy rozdział w ich życiu. Następna część , która właśnie się ukazała, nosi tytuł "Owoc granatu. Kraina snów" i opowiada kontynuację losów sióstr.

W "Dziewczętach wygnanych" Maria Paszyńska oddała zebrane przez nią i zgłębione latami losy wielu, wielu zesłańców polskich w tamte rejony. Ponieważ autorka z wykształcenia jest iranistką, stąd jej obszerna wiedza dotycząca losów Polaków w czasie IIWŚ w Persji. Muszę przyznać, że końcówka książki z opisem tego jak serdecznie polscy uchodźcy przyjmowani byli w tamtym kraju , jak zwykli, prości, często niewykształceni ludzie kierujący się po prostu sercem, pomagali im i okazywali gesty dobra, wzruszała mnie ogromnie.

Bardzo doceniam pracę, jaką Maria Paszyńska włożyła w napisanie tej książki. Widać, że nie tylko czytała dokumenty i wspomnienia ale i potrafiła stworzyć na ich podstawie prozę wiarygodną i przede wszystkim nie nacechowaną nadmiernym lukrowaniem rzeczywistości. Nie, tam, nie ma miejsca na słód, jest prawdziwie, miejscami aż do wielkiego bólu.

Podobała mi się też stworzona przez autorkę postać Elżbiety. Halszka jest postacią prawdziwą, z krwi i kości, wiarygodną, z jej grzechami, szczęściem i lękami,  możliwą do zaistnienia. Konkretną , obowiązkową, solidną ale i złamaną tym, co spotkało ją w obozie na Syberii. Okrucieństwo i to co tam przeżyła , zamknęło młodą dziewczynę na życie, na innych, wpłynęło na utratę wiary i to, że dziewczyna wydaje się jedynie trwać a nie żyć. Jak potoczą się jej losy w części następnej? Bardzo mnie to ciekawi i muszę przyznać, że mam nadzieję, że tak jak od "Dziewcząt wygnanych" nie mogłam się oderwać, tak nie będę mogła oderwać się od następnej części serii "Owoc granatu".

Moja ocena tej książki to 6 / 6.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rocznica ...

Jedenaście lat bez...

Obejrzałam "Wednesday" czyli moje pedagogiczne osiągnięcia...