"BECOMING. Moja historia". Michelle Obama.

Wydana w Wydawnictwie Agora. Warszawa (2019).

Przełożył Dariusz Żukowski.

Tytuł oryginału BECOMING - Michelle Obama.

Jeden z prezentów urodzinowych, zażyczony sobie przeze mnie, to właśnie ta książka. Odkąd o niej usłyszałam, wiedziałam, że chcę ją przeczytać. Dlaczego? Chyba dlatego, że pomimo, że nie interesuję się polityką, akurat ta para prezydencka, z której to Michelle Obama przez osiem lat sprawowała rolę pierwszej damy Stanów Zjednoczonych Ameryki, intrygowała mnie i ciekawiła. Para jako para, nie polityk z żoną. Wiem, wiem, zapewne po części dałam się "uwieść" specjalistom od PR, którzy taki a nie inny wybrali model prezentowania tego polityka. Ale, szczerze,chociaż może i częściowo dałam uwieść się grze, to wiem jedno, na pewno są jednymi z bardziej rozpoznawalnych ludzi na świecie. Którzy potrafili zachwycić mnie tym jak się do siebie zwracają, jak na siebie patrzą. A to wszystko dwadzieścia lat po ślubie. Ja to kupuję :). A sama postać Michelle Obamy zainteresowała mnie na tyle, że chętnie sięgnęłam po jej książkę. Jeśli nawet ktoś zarzuci mi, że daję się wrobić w marketing, odpowiem zwyczajnie, niech tam, zdecydowanie wolę przeczytać to, co ma do powiedzenia świetnie wykształcona kobieta, ciężko pracująca i ucząca się w życiu niż przeczytać w plotkarskim magazynie o kolejnej celebrytce, której jedynym osiągnięciem jest wyginanie się na ściance czy afera z narkotykami czy czymś w ten deseń.

Na wstępie powiem tak, nie jest to najambitniejsza książka na świecie.  Nie, nie wierzę, że napisał ją ktoś poza Michelle Obamą. Spotkałam się z żarcikami na temat tego, że rzekomo książka napisana została przez kogoś innego. Haha, hehe, śmieszne panie dzieju, prawda? Po przeczytaniu tej książki stawiając taką tezę czułabym się jak wszyscy ci, którzy małej Michelle Robinson odmawiali prawa do wiary w to, że pochodząca z nie biednej ale i nie bardzo zamożnej rodziny afroamerykańska dziewczynka może w swoim życiu osiągnąć o wiele więcej niż to, co z przyczyn głównie politycznych udało się osiągnąć jej rodzicom.

Co mnie urzekło podczas lektury "Becoming" to to, że jest to bardzo szczerze napisane. Owszem, Michelle Obama nie pisze nam wszystkiego i potrafi zachować niezwykły takt i dyskrecję pisząc o sprawach osobistych ale przy tym naprawdę czyta się jej zdania jako płynące od niej samej a nie podpowiadane przez innych.

Michelle Obama wzrastała w bardzo szczęśliwym domu. Zwykła rodzina, ani jak wspomniałam uboga ani też bardzo bogata ale taka, w której pensja ojca wystarczyła na to aby utrzymać rodzinę. Michelle i jej starszy brat Craig mieli natomiast niewyobrażalne bogactwo, którego często nie mają dzieci miliarderów. Miłość, wsparcie i czas własnych rodziców. Zapewne można by uznać, że matka Michelle Obamy poświęciła swoje pragnienia rodzinie, ba, jestem pewna, że wiele osób tak by uznało. Nie wiem czy faktycznie tak było, o to trzeba by spytać samą mamę pani Obamy , natomiast wiem jedno, dzieci wychowywała w jakiś niesamowicie świetny i intuicyjnie właściwy sposób. Tym samym z obojga dzieci śmiało mogła być dumna.
Ta świadomość, że rodzina może być dla kogoś największym skarbem i inwestycją towarzyszyła Michelle Obamie przez całe jej życie i widać to w jej własnym pragnieniu do stania się mamą. Co udało się dwukrotnie chociaż nie była to droga łatwa, a nawet powiedziałabym, wyboista.

"Becoming" składa się z kilku części zatytułowanych "Moja historia", "Nasza historia"  i "Większa historia". Z tych trzech najbardziej zainteresowała mnie pierwsza, w której Michelle Obama opisuje swoje dojście do tego, kim jest teraz i do tego kim wciąż, nieustająco się staje. Albowiem, twierdzi ona a zgadzam się z nią, człowiek jest przecież wciąż z trakcie "stawania się". Dorosłość to nie cezura, wciąż się zmieniamy.
Ta pierwsza część to ciekawa opowieść dla osób zainteresowanych sytuacją polityczno społeczną dzieci i dorosłych Afroamerykanów w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Nie sposób nie zauważyć jak w sumie gorzka to opowieść. Nie poprawia nastroju fakt, że nierówności społeczne, o których pisze Obama, wciąż są i nie dotykają tylko i wyłącznie osób z kręgu Afroamerykanów. Stany Zjednoczone Ameryki pełne są kontrastów, jak zapewne w sumie każdy kraj ale nie każdy kraj ma taką a nie inną historię, w tym historię niewolnictwa czy uprzedzeń na tle rasowym.
Afroamerykańskiej dziewczynie wciąż pewnie czasem trudno jest budzić się pełnej optymizmu i wstawać rano z przesłaniem na ustach, że "wszystko może się udać". Bywają dzielnice, miasta, gdzie to przekonanie nie jest takie oczywiste tylko dlatego, że ktoś urodził się w takiej a nie innej rodzinie.
Owszem, Michelle Obama miała sporo szczęścia w życiu. Nie urodziła się w niezamożnej rodzinie, stać było ją na studiowanie. Tym bardziej smutno brzmi świadomość tego, że nawet ona ma poczucie tego jak wiele musiała sobie "wywalczyć", że to, co zwyczajne dla kogoś innego, w odniesieniu do jej osoby mogło kogoś dziwić.

Ta szczerość autorki przebija też w odniesieniu do jej życia obok polityka, którym Barack Obama stał się właściwie niemal od samego początku ich związku. Nie jest łatwo żyć z dala od siebie przez większość czasu, kiedy inni rozwijają swoje rodziny i związki, planują dzieci bądź zmiany życiowe, na które zgadzają się obie strony. Odnoszę wrażenie, że pomiędzy wierszami, odczytałam odrobinę gorzkich myśli Michelle Obamy, która z jednej strony całkowicie świadomie zgadzała się na takie a nie inne decyzje męża i wydaje się, że podejmowali je wspólnie, niemniej jednak która na koniec z efektem tych decyzji niejednokrotnie zostawała sama.

W książce podkreśliłam sobie sporo zdań, które do mnie w jakiś szczególny sposób przemówiły. Bliskie jest mi spojrzenie Michelle Obamy na sytuację kobiet , na poprawę tej sytuacji. Mam wrażenie, jakbym słuchała kogoś, z kim naprawdę najczęściej bym się zgodziła (chociaż co oczywiste, nie we wszystkim ale jak sądzę, można by się z tą panią bardzo ładnie różnić, bez nieprzyjemnych kłótni). Jedno z takich zdań które siedziało mi w głowie a które wypowiedziała za mnie Michelle Obama, to to, cytuję "(...) Najłatwiej zlekceważyć głos kobiety, ukazując ją jako jędzę". Czy nigdy nie odczułyście tego w ten sposób? Prawda, że kiedy chciałyście czasem podkreślić swoje zdanie, nazwijmy to niezbyt popularne, nagle jak królik z kapelusza magika wyskakiwał jakiś wujaszek z tego typu argumentem?

Tak, to książka, która jest nieco zbyt długa (można by ją śmiało skrócić o dobre ponad sto stron bez krzywdy dla treści) , owszem , autorka może wydawać się komuś bardzo silnie zaangażowana i wiem, że kogoś może to bawić. Ja wolę patrzeć na Michelle Obamę z przekonaniem, że jej obraz, wykształconej kobiety, która godziła rolę pracowniczki, mamy i żony, to nadzieja dla wielu dziewcząt i młodych kobiet, że tak, można dać radę, nawet jeśli wzrasta się w nie zawsze do końca sprzyjających warunkach.

Moja ocena to 5 / 6.

Komentarze

  1. Witam się w Twoim nowym miejscu :) Po książkę nie sięgnę, bo to nie jest mój ulubiony gatunek lit. To tylko pretekst, by się u Ciebie rozejrzeć :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jane Doe, dziękuję za odwiedziny , pozdrawiam :) Chiara76

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Rocznica ...

"Wybacz". Kamila Cudnik.

Obejrzałam "Wednesday" czyli moje pedagogiczne osiągnięcia...