"Tak to już jest". Laurie Frankel.

Wydana w Wydawnictwie Poradnia K. Warszawa (2019).

Przełożył Dariusz Żukowski.
Tytuł oryginalny This Is How It Always Is.

Wygrałam tę książkę całkiem niedawno w konkursie Wydawnictwa na stronie na Fb i czułam, że muszę po nią sięgnąć bez odkładania na tak zwany "stosik wstydu" :)

Nie żałuję bo jest to bardzo dobra książka. Chociaż poruszająca niezwykle trudny temat a właściwie tematy bo jest ich w tej obszernej książce całkiem sporo.

Nie tak dawno w Polsce w internecie zawrzało. Oto ksiądz napisał (nie było to pozytywne w wydźwięku chociaż nie wprost) krytykę faktu, że matka małego chłopca przyprowadziła dziecko na procesję z okazji Święta Bożego Ciała podczas której ów chłopiec sypał kwiatki. Czyli wykonywał czynność, do której osoby uczęszczające na tego rodzaju celebrę przywykły widzieć w wykonaniu dziewczynek. Nie znam całego aspektu sprawy, nie wiem czemu ów ksiądz postanowił skrytykować matkę dziecka a właściwie, nie ukrywajmy , głównie małego, niewinnego chłopca, który najwyraźniej miał takie marzenie aby sypać kwiatki podczas procesji a matka najwyraźniej nie widziała w tym problemu. Wszak powiedział Jezus "Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie", prawda?
Dlaczego poruszyłam temat, który tak naprawdę w minionym czasie bardzo mnie zasmucił a oscyluje tak naprawdę w okolicach nie religioznawczych a politycznych? Ano dlatego, że książka "Tak to już jest" opowiada o chłopcu, który wyłamał się z przyjętych ogólnie i akceptowalnych społecznie granic. I w wieku pięciu lat zdeklarował fakt , że chce być dziewczynką. I chociaż w Polsce chodziło tylko i wyłącznie o to, że chłopiec chciał zrobić coś, co "zarezerwowano" dla jednej płci , pokazuje to jak w chociażby drobiazgu dotyczącego płci czy naszych wyobrażeń na jej, można się poróżnić.

Rodzina Rosie i Penna to rodzina zwykła. No, oczywiście jeśli ktoś nie robi problemu z faktu, że rodzina ta ma pięcioro dzieci (fakt posiadania większej ilości dzieci najwyraźniej rodzi również pewne zdziwienie i problemy).
Roo, Ben, bliźniacy Rigel i Orion i najmłodszy Claude, to ich pociechy.
Rodzina wzajemnie się wspiera i kocha. Pani domu pracuje jako lekarka na oddziale ratunkowym, pan domu zajmuje się domem i dziećmi a jednocześnie pisze powieść życia. Układ trwa i ma się świetnie. Do czasu gdy Claude deklaruje, że chce zachowywać się, ubierać i żyć jak dziewczynka, nie jak chłopiec. Rodzice i bracia nie stwarzają problemu, nie widzą go na razie bo jaki w sumie miałby być? Niemniej jednak szybko okazuje się, że jednak problem jest. Nie w nich, nie w ich rodzinie ale w osobach z zewnątrz , które najwyraźniej nie są tak tolerancyjne jak mogłoby się wydawać. Nie opłaca się najwyraźniej być szczerym i otwartym a gdy dochodzi do sytuacji dramatycznej, która zbiegnie się z wydarzeniem na oddziale ratowniczym, w którym bierze udział Rosie, zapada nagła decyzja. O przeprowadzce do Seattle. Na drugi koniec kraju. Nie bardzo biorąc pod uwagę potrzeby niektórych z dzieci , za to dbając o potrzeby Claude'a. Który to w Seattle, nie do końca z winy Rosie i Penna , występować już będzie jako dziewczynka. Drugą klasę szkoły podstawowej w nowym miejscu rozpocznie nie Claude a Poppy. Poppy nareszcie czuje, że jest w miejscu, w którym zawsze chciała być. Reszta rodziny wspiera ją w tym i nie widzi przeszkód. Niemniej jednak w wyniku pewnej rozmowy, rodzina postanawia fakt tego, że Poppy urodziła się jako chłopiec, zatrzymać jedynie dla siebie.

I tak oto rodzi się sekret. Tajemnica, której nie wolno zdradzić nikomu. Bo w poprzednim miejscu fakt ujawnienia tego przyniósł jedynie gorycz i zmartwienia a w efekcie wyprowadzkę? ucieczkę? na drugi koniec kraju.
Co prawda Penn wszędzie może łączyć zajmowanie się domem i pisanie książki a Rosie znajduje pracę w prywatnej placówce lekarskiej, niemniej jednak nie wszyscy członkowie rodziny są szczęśliwi ze zmiany.
Najgorzej zniesie ją najstarszy syn Roo, wkraczający w wiek nastoletni i mający najwięcej problemów z adaptacją. Niestety, rodzice skupiający się na Poppy trochę przegapili znaki ostrzegawcze. Cóż, najwyraźniej nikt nie jest rodzicem idealnym, czyż nie?

Wydawało by się jednak, że sytuacja z niespokojnej i dość niepewnej nareszcie się ustabilizowała.
Rosie i Penn zaprzyjaźniają się z sąsiadami. W nowym mieście bowiem mieszkają w domu niemal w centrum a nie na przedmieściach. Zyskują nowych przyjaciół , a dzieci nowych znajomych i znajome. Poppy ma Najlepszą Przyjaciółkę, rówieśniczkę Aggie. Pozostali chłopcy również starają się jakoś zaakceptować nową sytuację, z czego o czym już pisałam, najgorzej poradzi sobie Roo będący w trudnym wieku zmian, kontestowania zastałą rzeczywistość, wieku buntu.
Rodzice siłą rzeczy muszący rozproszyć swoją uwagę na większą ilość dzieci, w tym jedno z ogromnymi potrzebami, najwyraźniej coś niecoś przegapią. Nie są w końcu robotami, prawda?

To bardzo ciekawa powieść. Nie do końca fikcja, nie jest tak, że autorka nie wie o czym pisze, o czym w jej osobistym posłowiu możemy przeczytać. Tak, jej synek również pewnego dnia stwierdził, że chce być dziewczynką. I , podobnie jak mama Claude'a , Laurie Frankel postanowiła syna wspierać. Na pewno cała sytuacja jest ogromnie ciężka, trudna i potwornie stresogenna.
Każdy rodzic doskonale wie jak bardzo chciałby aby jego dziecko nie natrafiło w życiu na zło, nieszczęścia, złych ludzi. Oczywiście są to pobożne życzenia bo życie jest życiem. Ale jak w samym posłowiu pisze Laurie Frankel, porównując powieść i życie rodzica, o ile w tej pierwszej nadmiar akcji i nieszczęść może być atutem, o tyle w tej drugiej sytuacji, cytuję "(...) To drugie wydaje ci się tym lepsze, im mniej fabuły". I nie będę tu teraz dyskutować z osobami , które zarzucą mi to, że popieram nudę. Ci, którzy wiedzą o co chodzi, rozumieją o co chodzi. Ci, którzy nie rozumieją, niech nie rozumieją , nie mam chyba siły dyskutować o co dokładnie autorce chodziło.

Dla mnie ta książka oprócz tego,że jest próbą samej autorki zmierzenia się z tematem, z którym jak rozumiem, dopiero niedawno zaczyna się zmagać, jest książką o niesamowitej sile (niedobrej sile) tajemnic i sekretów. O tym, jak bardzo ukrywanie czegoś wciąga nie jedną a wiele osób, jak destruktywnie wpływa na osoby, które owe sekrety zatrzymują nie mając z kim o nich porozmawiać. Tajemnice w końcu nie są wieczne. Kiedyś wyjdą na jaw. A trzymanie ich przy sobie powoduje to, że zbyt wiele decyzji podejmujemy kierując się strachem. To najgorszy z możliwych wyborów.

W książce ogromną rolę odgrywa co wieczorna opowieść Penna dla dzieci. Początkowo opowiadana rekreacyjnie ale z myślą o tym aby zamiast dobierać lekturę dla każdego z dzieci z osobna, umiejętnie zająć całą piątkę jednocześnie, szybko zmienia się w coś więcej niż tylko wieczorna opowieść taty. To coś w rodzaju opowieści terapeutycznej. Początkowo o Grumwaldzie, z czasem zyska bohaterkę wróżkę nocną Stephanie. Ta opowieść jest niezwykle istotna zarówno w życiu tej rodziny jak i w samej książce. W pewnym momencie, już niemal pod koniec książki, Rosie poznaje coś, co nazwie na swój użytek "Rozpraszaniem strachu". Coś takiego "uprawia" ojciec Claude'a , Poppy ale i sądzę, po trochu ta książka jest dla samej autorki tego typu rodzajem osobistej terapii.

Gdyby przyszło mi powiedzieć o czym jeszcze jest "Tak to już jest", to jest to opowieść o tym jak płynne wydaje się pojęcie tolerancji i to, co jedna osoba akceptuje dla innej może stanowić coś nie do zaakceptowania. O odwadze, bo nie jest łatwo powiedzieć prawdę i narazić się na społeczny ostracyzm, zwłaszcza w wieku gdy grupa rówieśnicza jest najistotniejsza. To wreszcie opowieść o wielkiej miłości , o sile miłości rodzinnej. Jak mówi Carmelo,  babcia dzieci, matka Rosie, babcie są w końcu po to aby (mowa o wnuczętach), cytuję "(...) Żeby je kochać niezależnie od wszystkiego".
A w odniesieniu do tolerancji Carmelo stwierdza po prostu "(...) Jestem za stara, żeby nie być otwarta i tolerancyjna".

Rosie zaś w kontekście swoich odczuć matczynych myśli tak , "(...)  nikt na świecie nie będzie kochał, cenił ani wspierał jej dzieci równie mocno jak ona sama. Mimo wszystko jednak musiała je w ten świat posyłać".

To też książka o rodzicielstwie, o tym jak niełatwa to sprawa. O tym, jak bardzo chce się dobrze dla dziecka, ale jak przy tym łatwo jest o zbytni parasol ochronny nad dzieckiem, który może więcej mu zaszkodzić niż pomóc.
Jest tu wiele tak bardzo bliskich mi stwierdzeń takich jak (wiem, truistyczne ale cóż poradzę na to, że prawdziwe?)  , cytuję "(...) Trzymasz swoje malutkie, doskonałe niemowlę w ramionach pierwszego popołudnia w domu, a dziesięć miesięcy później zaczyna czwartą klasę liceum".

Nie ochronimy naszych dzieci przed wszystkim złem i niesprawiedliwością tego świata i tak naprawdę nie jest to nasza rola ale możemy starać się być najlepszymi rodzicami jakimi możemy być a przede wszystkim stanowić dla naszych dzieci wsparcie i opokę.

To bardzo dobra i mądra książka, polecam ją Waszej uwadze.
Moja ocena to oczywiście 6 / 6.





Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rocznica ...

Jedenaście lat bez...

Obejrzałam "Wednesday" czyli moje pedagogiczne osiągnięcia...