"Rok taty". Krzysztof Popławski.

Wydana w Wydawnictwo W drodze. Poznań (2009). Ebook.

Narratorem opowieści - pamiętnika czy raczej wspomnień jest ojciec czwórki córek i mąż. W sumie, to pierwszoosobowa narracja opowieści nie pozwoliła nam nigdy dowiedzieć się jak ma na imię. Jest więc albo tatą albo mężem. Może ten zabieg jest celowy? Imię żony znamy ale nie jest używane. Z rodziny znamy imiona córek, osiemnastoletniej Małgosi, piętnastoletnich bliźniaczek Marty i Marii i siedmioletniej Ani (na cześć starszej siostry bohatera, mieszkającej w USA wdowy , która nie mając własnych dzieci przelewa wiele uczucia na córki młodszego brata właśnie).

"Rok taty" to taki właśnie wspomnieniowy pamiętnik, rozpoczynający się od trzynastego sierpnia 2004 roku, kiedy to żona bohatera oznajmia mu, że odchodzi. Na razie na próbę, bo jako matematyczka ma przed sobą szansę życia, wyjazd do Australii gdzie ma możliwość wzięcia udziału w jakimś projekcie.
Stawia męża w zaprawdę niecodziennej sytuacji tym bardziej, że wszystkie córki są w dość przełomowych edukacyjnych momentach. Ania właśnie rozpocząć ma pierwszą klasę podstawową, bliźniaczki są w ostatniej klasie gimnazjum i mają zdawać do liceum a najstarsza Małgosia jest maturzystką. Sporo wyzwań, zważywszy, że właściwie najważniejsze jest to, że z dnia na dzień matka i żona opuszcza dom i wyjeżdża zostawiając rodzinę samą.

Przyznaję, na samym początku zjeżyłam się na nią. Jak to, dudnił mi w głowie głos rozsądku, jak można z dnia na dzień zostawić ukochanych bliskich i po prostu sobie odejść, w dodatku nie do końca jasno zostawiając komunikat czy jest to na dłużej czy na krócej a może na zawsze? W końcu mąż to mąż, istota nabyta :P ale dzieci ? W dodatku w takich ważnych chwilach życia?
Srożyłam się, srożyłam ale czytałam dalej opowieść narratora i z obrazu życia rodziny wyłaniało mi się coś takiego, co z czasem zaczęło powoli uzasadniać taką a nie inną decyzję żony bohatera.

Ten nauczyciel akademicki, pracujący też jako tłumacz, był wprawdzie świetnym ojcem, tego nie można mu zarzucić , żeby zaniedbywał obowiązki rodzinne ale z całą pewnością popełnił błąd. Który to zresztą błąd nie jest niczym nowym w małżeństwie z dłuższym stażem . A mianowicie, tak się zapatrzył w swoje córki, tak się zaangażował uczuciowo, że kompletnie zapomniał o tym, że jego żona powinna być dla niego jeśli nie najważniejsza to na równi ważna.
Zapewne niemałą rolę odegrała tak zwana proza życia, kiedy to człowiek zajęty jest zarówno zarabianiem pieniędzy na rodzinę ,jak i całą to około domowo i rodzinną logistyką, zwłaszcza kiedy jest więcej niż jedno dziecko a trzeba też przecież zwyczajnie mieć czas na te dzieci właśnie, na wysłuchanie ich ,przyjrzenie się im, zauważenie gdy coś się z nimi dzieje.
Nie musi więc specjalnie dziwić, że w tym wszystkim bohater najwyraźniej przestał interesować się żoną, na co po odejściu tejże, zwróciła mu uwagę nawet jego własna siostra. W ogóle rodzina bohatera, to ciekawi bohaterowie. Starszy brat, zakonnik, który nie prawi żadnych morałów i zbędnych kazań a rozmawia na życiowe tematy i wiele rozumie, siostra, również starsza, która od wielu lat mieszka w USA ale bierze udział w życiu brata. Ku zdumieniu bohatera, dwójka jego rodzeństwa jest jak najbardziej po stronie jego żony.

Niemal rok zajmie bohaterowi ogarnięcie całej sytuacji emocjonalno uczuciowej i zrozumienie jaki w relacjach z żoną popełnił najważniejszy błąd.
O dziwo, ze szkołą dziewczynek i z całym tym domowym rozgardiaszem wspólnie wszyscy bardzo dobrze sobie radzili.

Ciekawe jest też spostrzeżenie jak społeczeństwo widzi samotnego ojca. Spostrzeżenie to jest bardzo trafne . Jak w swoich wspomnieniach pisał narrator, "(...) Samotne matki nie wzbudzają niczyjego zainteresowania. Samotny ojciec jest obiektem pewnego podziwu i czasem nieukrywanej sympatii". Czy tak właśnie nie jest ? O ile ludzie przechodzą do porządku dziennego nad matką, która sama wychowując dziecko ze wszystkim musi zmagać się sama , o tyle w przypadku samotnego ojca wielu osobom nagle włącza się jakaś niesamowita empatia, współczucie, ubolewanie nad tym jak to ta zła kobieta go porzuciła (kiedy oczywiście ma miejsce taka rzadka sytuacja chociaż nie ukrywam, znam sama takie dwie , obie są przykre bo wiem, że o ile mężowie dali sobie radę, cenę za porzucenie przez matkę poniosły w jakimś tam stopniu dzieci) . Oczywiście propozycje pomocy sypią się z wielu stron, podczas gdy nie jestem do końca pewna czy tak dzieje się w przypadku kobiety samej wychowującej dzieci. Nie wiem, ciekawy pomysł do dyskusji i przegadania tematu.

Na samym początku książki autor sugeruje nam , że rzecz skończy się dobrze więc nie ukrywam, że nie czytałam tej książki obgryzając paznokcie i zastanawiając się czy żona wróci do męża i córek.
Najważniejsze jednak, że mąż nareszcie przemyślał swoje błędy , potrafił wyciągnąć z nich wnioski i w dodatku je naprawić. Żona szczęśliwie wraca z Australii i można zacząć nowy rozdział wspólnego życia, już bogatszym o te doświadczenia.

Podobała mi się ta książka. Pomimo, że bohater potrafił zirytować (to właśnie lubię przy kreacji postaci w książce czy filmie, kogoś, kto wzbudza emocje , jest prawdziwy a nie papierowy czy lukrowany , narrator z pewnością taki nie jest ).  Według mnie książka porusza bardzo ciekawy temat. Na ile małżeństwo z dziećmi potrafi w codziennej prozie życia, rozgardiaszu, rutynie i pośpiechu nie zapomnieć o sobie wzajemnie. Nie o sobie, rodzicach a o sobie, parze. Parze, którą byli zanim stali się rodzicami właśnie. I że te dwie role są tak samo ważne i ważne jest aby o tym nie zapominać i pielęgnować zarówno bycie rodzicem jak i współmałżonkiem.
Napisana raczej lekkim stylem, na wesoło przekazuje jednak bardzo ważne problemy i nie umniejsza przekazu, który ze sobą niesie.

Moja ocena to 5 / 6.

A teraz najlepsze. Nie wiem czy to nie spoiler , nie chcę psuć tym, którzy tego nie wiedzą, niespodzianki więc jeśli chcecie , nie czytajcie tego, co teraz napiszę. Otóż, gdy jakiś czas temu nabyłam książkę w jednej z ebookowych promocji, wiedziałam, że książka została napisana przez...Dominikanina. A potem, kiedy przeleżała się na czytniku, kompletnie o tym zapomniałam. I czytając ją teraz często zżymałam się na bohatera, zwłaszcza, że aniołkiem to on z pewnością nie był. Można powiedzieć, że zapomniawszy o tym naprawdę wczułam się w opisywaną przez autora sytuację biorąc ją za niemal biograficzne refleksje a przynajmniej czerpanie z życia narratora. I na samym końcu kiedy wyjaśniło się to a ja sobie przypomniałam, kto ją napisał, wyraziłam swój wielki podziw do autora za to, że udało się mu właśnie nie znając osobiście takiej sytuacji napisać coś, w co aż tak się wciągnęłam i uwierzyłam. Dobra robota! Dygresja, swego czasu będąc w jednej z najczarniejszej z sytuacji dowiedziałam się, że jakby co, to zakon Dominikanów jest najbardziej "frontem do człowieka", że nie odtrącają a potrafią do kościoła przyciągnąć człowieka, nawet a może zwłaszcza, gdy jest w najgorszej sytuacji bądź przechodzi jakiś kryzys wiary czy innego rodzaju. Po lekturze tej książki zyskałam przekonanie, że te opinie mają potwierdzenie w rzeczywistości. Widać, że Krzysztof Popławski rozmawia z ludźmi ale przede wszystkim słucha ich. I to właśnie powoduje to, że ta książka jest bardzo prawdziwa.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rocznica ...

Jedenaście lat bez...

Obejrzałam "Wednesday" czyli moje pedagogiczne osiągnięcia...