"Splecione letnie sny". Karolina Wilczyńska.
Wydana w Wydawnictwie Czwarta Strona. Poznań (2019). Ebook.
"Splecione letnie sny" to dziesiąta z rzędu książka z cyklu "Stacja Jagodno".
Trudno napisać coś nowego na temat książki, która jest już dziesiątą z serii i opowiada o tych samych niemal bohaterach. W każdej części pojawiają się znane nam z poprzednich książek, bohaterowie i zawsze jakaś nowa postać czy postaci.
Ogólnie jednak akcja dzieje się w znajomych miejscach i realiach. I co tu dużo kryć, zaczyna być bardzo mocno przewidywalna.
Nie ukrywam, narzekałam trochę i marudziłam podczas lektury tej książki, co zdziwiło P., gdy mu powiedziałam, że dziś w nocy chciałam ją skończyć i zaczytałam się do nieprzyzwoicie późnej pory. Tak, chciałam skończyć aby zobaczyć czy skończy się tak, jak podejrzewam. Tak, skończyła się tak jak podejrzewałam.
Wiem, że rok temu marudziłam na świąteczną książkę autorki, że była zbyt okrutna, że właśnie w książce świątecznej oczekuję nieco niemożliwej do zaistnienia czy to magii czy zwyczajnie bajki. Taka jest konwencja tych książek, rozpowszechniona na całym świecie i ja to jak to określam, "kupuję". Z kolei w książkach obyczajowych, tego typu jak "Stacja Jagodno" chciałabym czasem zwykłego życia. Nie mówię od razu, że bohaterów ma trafić jakaś śmiertelna choroba i męka. Nie, nie to mam na myśli. Ale czasem mam wrażenie, że tam po prostu wszystko toczy się zbyt gładko, zbyt lukrowano i niestety, o czym już wspomniałam, zbyt przewidywalnie. Być może nie raziłoby mnie to jako czytelniczki gdyby cykl nie obejmował aż tylu tomów. Jeśli jednak czytasz coś w bardzo podobnym tonie po raz kolejny, zwyczajnie nie ma miejsca na zachwyt czy nawet zwyczajne zaskoczenie, oczekiwanie czegoś innego. Jest stały, wytyczony tor, pewnego rodzaju nawet rutyna.
Wiem, że narażam się tym samym wielbicielkom cyklu, trudno. Nie lubię nieuczciwości w życiu, również w ocenie tego, co czytam. Zwłaszcza, że autorka przyzwyczaiła mnie do naprawdę dobrej prozy, w której nawet jeśli wszystko kończy się pozytywnie to po drodze dzieje się jednak "życie".
Już kiedyś wspominałam, że ten cykl czyta mi się nierówno i wtedy prowadziłam z kimś rozmowę, że być może powinnam już go zakończyć. Za każdym razem jednak gdy zostaje wydana kolejna jego część "łamię się" i nabywam. Chyba wykazuję się sporą niekonsekwencją. Być może faktycznie powinnam porzucić tę serię i zwyczajnie, poznać inne książki autorki, które możliwe, że okażą się na tyle inne, że poczuję jednak jakiś rodzaj zmiany.
Na razie, głównie do wieloletniej sympatii do bohaterów, daję dzisiaj ocenę tej książce, jaką jest 4 / 6.
"Splecione letnie sny" to dziesiąta z rzędu książka z cyklu "Stacja Jagodno".
Trudno napisać coś nowego na temat książki, która jest już dziesiątą z serii i opowiada o tych samych niemal bohaterach. W każdej części pojawiają się znane nam z poprzednich książek, bohaterowie i zawsze jakaś nowa postać czy postaci.
Ogólnie jednak akcja dzieje się w znajomych miejscach i realiach. I co tu dużo kryć, zaczyna być bardzo mocno przewidywalna.
Nie ukrywam, narzekałam trochę i marudziłam podczas lektury tej książki, co zdziwiło P., gdy mu powiedziałam, że dziś w nocy chciałam ją skończyć i zaczytałam się do nieprzyzwoicie późnej pory. Tak, chciałam skończyć aby zobaczyć czy skończy się tak, jak podejrzewam. Tak, skończyła się tak jak podejrzewałam.
Wiem, że rok temu marudziłam na świąteczną książkę autorki, że była zbyt okrutna, że właśnie w książce świątecznej oczekuję nieco niemożliwej do zaistnienia czy to magii czy zwyczajnie bajki. Taka jest konwencja tych książek, rozpowszechniona na całym świecie i ja to jak to określam, "kupuję". Z kolei w książkach obyczajowych, tego typu jak "Stacja Jagodno" chciałabym czasem zwykłego życia. Nie mówię od razu, że bohaterów ma trafić jakaś śmiertelna choroba i męka. Nie, nie to mam na myśli. Ale czasem mam wrażenie, że tam po prostu wszystko toczy się zbyt gładko, zbyt lukrowano i niestety, o czym już wspomniałam, zbyt przewidywalnie. Być może nie raziłoby mnie to jako czytelniczki gdyby cykl nie obejmował aż tylu tomów. Jeśli jednak czytasz coś w bardzo podobnym tonie po raz kolejny, zwyczajnie nie ma miejsca na zachwyt czy nawet zwyczajne zaskoczenie, oczekiwanie czegoś innego. Jest stały, wytyczony tor, pewnego rodzaju nawet rutyna.
Wiem, że narażam się tym samym wielbicielkom cyklu, trudno. Nie lubię nieuczciwości w życiu, również w ocenie tego, co czytam. Zwłaszcza, że autorka przyzwyczaiła mnie do naprawdę dobrej prozy, w której nawet jeśli wszystko kończy się pozytywnie to po drodze dzieje się jednak "życie".
Już kiedyś wspominałam, że ten cykl czyta mi się nierówno i wtedy prowadziłam z kimś rozmowę, że być może powinnam już go zakończyć. Za każdym razem jednak gdy zostaje wydana kolejna jego część "łamię się" i nabywam. Chyba wykazuję się sporą niekonsekwencją. Być może faktycznie powinnam porzucić tę serię i zwyczajnie, poznać inne książki autorki, które możliwe, że okażą się na tyle inne, że poczuję jednak jakiś rodzaj zmiany.
Na razie, głównie do wieloletniej sympatii do bohaterów, daję dzisiaj ocenę tej książce, jaką jest 4 / 6.
Komentarze
Prześlij komentarz