"Pasażerka". Zofia Posmysz.

Wydana w Wydawnictwie Axis Mundi. Warszawa (2019). Ebook.

Kiedy kat spotyka się po latach z ofiarą.
To takie motto, jakie mi przyszło do głowy, gdy zaczęłam czytać "Pasażerkę". To książka, której pierwowzór był słuchowiskiem noszącym tytuł "Pasażerka z kabiny 45", a następnie na jego podstawie powstał film w reżyserii Munka. Sama książka została wydana w roku 1962.

I znowu, podobnie jak w przypadku czytanej przeze mnie przed tą książką książką "Wakacje nad Adriatykiem", zastanawiam się jak odbierano ją wówczas gdy się dopiero co ukazała.
Nastąpiło już kilkanaście lat po IIWŚ. Sytuacja po najgorszej z wojen ustabilizowała się. Niemcy rosną w siłę i stabilizuje się sytuacja gospodarcza kraju, który niby to przegrał a który zdaje się być na wygranej pozycji, zwłaszcza jeśli spojrzy się na to, jak w tamtym czasie miał się nasz kraj.
I właśnie w takiej sytuacji na pokładzie statku pasażerskiego płynącego do Brazylii niesamowitym zbiegiem okoliczności spotykają się Liza i Marta. Liza to była esesmanka. Do Brazylii podróżuje wraz z mężem, dyplomatą, mającym objąć stanowisko w tamtejszej ambasadzie. Jak również z tego, co wynika, utrwalać na innym kontynencie przekonanie, że Niemcy zrozumieli swoje błędy i wyciągnęli z nich wnioski, że są zupełnie na nowej pozycji startowej w blokach historii. Liza nigdy dotąd nie przyznała się mężowi, z którym żyje już około dziesięciu lat, co tak naprawdę robiła w czasie minionej wojny. Ale, co trzeba przyznać, i on zachował w tej kwestii kompletną beztroskę czy może rodzaj wyparcia, gdyż nie odczuwał najwyraźniej potrzeby wypytywania żony co tak naprawdę robiła w czasie wojennej zawieruchy.
Nie wie więc tak naprawdę nic o przeszłości żony a i ona nie odczuwała potrzeby zwierzeń, jednak żyjąc nieco w poczuciu "życia na bombie".

Marzyliście kiedyś o rejsie na statku? Ja w dzieciństwie bardzo często. Wydawało mi się bowiem niezwykle ciekawe podróżowanie morzem w dłuższym czasie. Taka niesamowita przygoda. Kiedy dorosłam, przestało mnie to pociągać i nie rozumiem ludzi, którzy w ten sposób spędzają czas swoich urlopów. Zamknięta, jakby nie było, przestrzeń statku, chociażby nie wiadomo jak wielkiego, te same twarze wokół. Nawet najciekawiej przedstawiony luksus trąci klaustrofobią. I ta niemożność opuszczenia statku w każdym momencie, jaki by człowiekowi przyszedł do głowy. I to właśnie spotyka obie kobiety, które po latach spotykają się właśnie na pokładzie statku pasażerskiego.

Zapewne nie tylko Liza jest tym faktem zaskoczona. Jednak jeśli taką jest Marta, Polka, która podróżuje z jakąś większą grupą lecz w rzeczywistości zawsze przedstawiona jest nam samotnie, dziwi się obecnością na pokładzie dawnej esesmanki, nie daje tego po sobie poznać.

Natręctwo i lęk Lizy rozpoczyna się bardzo szybko, od pierwszej sceny z psem, której jest świadkiem a która nie dość, że przywodzi na myśl jej obozowe wspomnienia to jeszcze dodatkowo właśnie staje się momentem przełomowym. Liza rozpoznaje w kobiecie Martę, osadzoną przed laty w Auschwitz.

Od tej pory Liza nie może do siebie dojść. Walter, jej mąż, szybko orientuje się, że coś się stało i bardzo prędko utożsamia dziwne zachowanie żony z obecnością na statku właśnie nieznajomej kobiety. Ale, czy na pewno naprawdę nieznajomej?

Czego tak naprawdę lęka się jego żona na widok tej wciąż młodej osoby, która mija ich na korytarzu statku?
Rozpoczyna się rozmowa-spowiedź Lizy chociaż jednocześnie toczy się dialog Waltera z Amerykaninem podróżującym statkiem. Mężczyzna jako jeden ze zwycięzców usiłuje porozmawiać z Niemcem na tematy współczesnych Niemiec i tego, co tak naprawdę dzieje się "pod skórą" tego kraju. Jednak, przyznaję, że te fragmenty niespecjalnie mnie ciekawiły.

O wiele bardziej ciekawiła mnie rozmowa Lizy z jej mężem. Co ciekawe, postać Marty nigdy nie jest nam "przedstawiona" w sposób inny niż oczami czy ustami Lizy właśnie. Nie poznamy nawet tembru głosu Marty "teraz". Owszem, widzimy jej postać ale jedynie w roli "ducha przeszłości", kogoś, kto zjawił się w najmniej odpowiednim momencie aby zrujnować spokój i dostatek jakie ukuło tych dwoje, Liza i Walter.
Dodatkowo w wypowiedziach Lizy nieustająco przebrzmiewa relatywizm narastający wraz z tym jak rozwija się akcja tej niewielkiej w sumie książki. A jednak okazuje się, że Posmysz po raz kolejny udowadnia, że dużo nie znaczy lepiej i że tak naprawdę poruszającą i dającą do myślenia prozę udaje się napisać wcale nie zużywając do tego stosu kartek i nie wiadomo jak wielu słów. Oszczędność i minimalizm, który niesie ze sobą świetny tekst, to moje nieustające marzenie, zwłaszcza w czasach gdy z niewiadomo jakich powodów niemal każda książka zaczyna się rozrastać w niepotrzebną nieskończoność. No ale dość o tym. "Pasażerka" jest konkretna i taka jak trzeba. Nie ma tu zbędnych słów, scen.

Ciekawe, niby nic nie dzieje się Lizie ze strony Marty, która w pewnym momencie Martą wydaje się jej nie być a jednak Lizie zaczyna towarzyszyć coraz większe poczucie osaczenia i grozy. To ciekawe, prawda? jak bardzo można zmanipulować własnymi wspomnieniami i przekonaniami na swój własny temat, że w chwili gdy było się katem i spotka się ze swoją ofiarą, odczuwa się lęk.
Lęk Lizy jednak ma swoje źródło również w tym, że doskonale zdaje sobie sprawę z tego jak bardzo nieznana jest jej przeszłość dla jej własnego męża. Któremu to mężowi nagłe ujawnienie faktu, że żona dyplomaty pełniła dość wysoką funkcję w Auschwitz, nie pomogłaby w karierze.
Nie jest łatwo popełnić w przeszłości pewne czyny a potem wziąć za nie odpowiedzialność. Niektórym z łatwością udaje się uniknąć konsekwencji, jednak niektórym niekoniecznie. Są silniejsze i słabsze psychicznie jednostki.
Liza wydawała się kobietą silną twardą i stąpającą pewnie po ziemi a jednak ten niechciany powrót do przeszłości uświadomił jej jak kruche było jej własne z mozołem i latami budowane poczucie pewności i bezpieczeństwa? szczęścia?

Z swej strony nieco żałuję, że nie dowiadujemy się absolutnie nic o tym, na na to spotkanie reaguje Marta. Ba, tak naprawdę mimo, że wydaje się, że tak, wcale nie jestem w stu procentach pewna, że ową tajemniczą pasażerką naprawdę była Marta. Być może lęk i obawy, które uruchomiły w głowie Lizy lawinę wspomnień wymuszoną nieco przez Waltera, zmieniły jej sposób patrzenia jak i postrzegania.
Może nawet spojrzenia Marty? , którym Liza nadaje a to miano mających wywołać poczucie winy a to pogardliwe, nie były wcale spojrzeniami byłej więźniarki a zupełnie innej osoby? Być może poczucie winy, które jednak nareszcie odezwało się w Lizie, dało o sobie znać w taki a nie inny sposób? Przyznaję, że właśnie takie rozwiązanie najbardziej przypadłoby mi do gustu.

"Pasażerka" to z pewnością kolejna książka Zofii Posmysz, której szybko nie zapomnę. Pewnie nie zapomnę jej nigdy. Uprzedzam ewentualne polecanki, tak, widziałam już film na podstawie słuchowiska. Nie, nie bardzo pamiętam ale chyba nie powrócę do niego z pewnego konkretnego powodu.

Bardzo podobało mi się zakończenie książki. Szalenie lubię kiedy na końcu cała para idzie w gwizdek i kiedy już nie ma żadnych hamulców. I chociaż autorka popełnia majstersztyk konstruując bombę z pomocą zaledwie słów przecież i odczuć, udaje jej się to w pełni.

Moja ocena tej książki to 6 / 6.




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rocznica ...

"Wybacz". Kamila Cudnik.

Obejrzałam "Wednesday" czyli moje pedagogiczne osiągnięcia...