"Teksas to stan umysłu". Artur Owczarski.

 Wydana w Zona Zero. Warszawa (2020). 

Książkę wygrałam w końcu zeszłego roku i sięgnęłam po nią po lekturze "Wroną po Stanach". 
Czyli, można powiedzieć, pozostałam na terenie Stanów Zjednoczonych.

"Teksas to stan umysłu", nie przesadzę, jeśli powiem, że zaintrygowała mnie głównie przez to jakie mam na temat tej części Stanów Zjednoczonych, wyobrażenie. Byłam ciekawa czy nastąpi bolesne zderzenie moich wyobrażeń z tym, jak Teksas przedstawił nam autor i w ogóle, jak odebrał go Owczarski.

Od razu trzeba powiedzieć, że autor wyraźnie dobrze czuje się w USA, zresztą jego poprzednia książka, jaką już sobie nabyłam u ulubionej księgarki, opowiada o słynnej Drodze 66. Widać też, że zdecydowanie darzy Teksas sympatią. Czy zachowuje obiektywizm? Nie, ale też od razu powiem, nie jest to z mojej strony zarzut. Osobiście lubię kiedy ktoś jest bardzo pozytywnie na czymś skupiony i woli pisać o lepszych stronach niż gorszych. Czy wolałabym przeczytać o bardziej mrocznych i mniej "folderowych" sprawach? Tu jednak nie ukrywam, że jednak stwierdzę, że tak. Niemniej jednak, skoro Artur Owczarski przyjął taką formę przedstawienia nam swojej opinii czy raczej odbioru Teksasu, przyjmuję to, mając również swój własny odbiór książki. 

"To nie jest książka dla wrażliwych osób" , że tak sobie pobawię się z tytułem pewnego filmu. 
W "Teksas to stan umysłu" mowa jest bowiem i o polowaniach na grzechotniki i o polowaniach na ranczach i o hodowli bydła na mięso, które potem jest zjadane po uprzednim przyrządzeniu na BBQ. 
Jednak przede wszystkim, to opowieść o ludziach zamieszkujących ten stan USA, pracujących, wymyślających pomysły na swoje życie, zarabiających i dających zarobić. Jest też o tym, jak Teksańczycy potrafią się bawić i jak do owej zabawy potrafią zachęcić innych. Osobny rozdział to rozdział, którego w tej książce nie mogło zabraknąć, a mianowicie dotyczący rodeo.

Mnie chyba najbardziej zainteresowała część o miejscowości, której współzałożycielami byli osadnicy ze Śląska, noszącej nazwę Bandera i mającej oficjalne miano "Światowej stolicy kowbojów". Przewodniczką a przede wszystkim serdeczną duszą i przyjaciółką autora tamże stała się pani, której zresztą książkę tę autor dedykuje czyli Eleonora Dugosh Goodley. Już wspomniałam, że książkę o Teksasie napisał Owczarski poprzez przedstawienie nam ludzi go zamieszkujących, który to zabieg bardzo mi się podoba bo sama podczas jakichkolwiek wyjazdów na ludziach lubię skupić swoją prywatną "soczewkę". 

Jak mówiłam, w dwunastu rozdziałach książki baaardzo bogato okraszonej fotografiami (co bardzo cieszy) możemy poznać Teksas oczami Artura Owczarskiego. Teksas niezwykle ciekawy, wbrew pozorom niejednorodny a jednocześnie i bardziej swojski niż nam się mogłoby wydawać i z drugiej strony często kompletnie obcy i niezrozumiały. Na pewno ciekawy i absolutnie nie do poznania w ciągu paru tygodni czy nawet miesięcy a być może i lat? 

Zdecydowanie książka mnie porwała i mimo, że jest obszerna , 389 stron to nie przelewki, czytało mi się ją dobrze i naprawdę, bywało, że zaczytałam się do późnej nocy. Można powiedzieć, nie bez kozery, że popodróżowałam sobie tym samym po tym ciekawym stanie jakim jest Teksas. Książka mnie zaciekawiła a ze spraw, które zaskoczyły mnie chyba najbardziej to padające w rozdziale o grzechotnikach ceny surowicy tak bardzo potrzebnej przy ukąszeniu przez węża. To zaskoczyło mnie a co zaskoczy Was? Tego musicie sami się przekonać sięgając po tę książkę.

Moja ocena to 6 /6. 


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rocznica ...

Jedenaście lat bez...

Obejrzałam "Wednesday" czyli moje pedagogiczne osiągnięcia...