"Polskie morderczynie". Katarzyna Bonda.

Wydana w Wydawnictwie MUZA SA. Warszawa (2013). Ebook.

Trzymam się jakoś tej tematyki true crime i oto sięgnęłam po książkę, którą nabyłam jakiś czas temu a do tej pory jakoś za jej lekturę się nie wzięłam. 

Tematyka true crime jest ciężka, o tym już pisałam podczas omawiania poprzednio czytanej przeze mnie książki w tej tematyce noszącej tytuł "Seryjni mordercy". Trudno byłoby mi stwierdzić, że tego typu lektura jest dla mnie odprężająca czy relaksująca, nie do końca rozumiem wiele komentarzy internautów pod podcastami tego typu, w których niektórzy traktują takowy jak coś, co jest fajne, milutkie i przyjemnie będzie posłuchać tego przed snem. Nie, zdecydowanie nie. Przyznaję też, że bywa, że niektóre komentarze są naprawdę dobijające, jak takie, w których gdzieś tam między słowami wyczytujesz, że właściwie to "ofiara sama sobie była winna". No więc nie. Styl życia, charakter, bycie wredną, krzywe spojrzenie, odrzucenie natrętnych zalotów, to wszystko nie jest powodem do tego aby ktokolwiek miał czelność pomyśleć, że zasługuje na zamordowanie. Tak więc przy tym , gdy sięgam po książkę dotyczącą tego typu spraw, mam nadzieję na po pierwsze, nie wybielanie sprawców, po drugie, po części oddanie pamięci czy, niech zabrzmi patetycznie, czci Ofiarom zbrodni właśnie.

"Polskie morderczynie" to książka, która, jak napisane zostało zresztą w niej samej, ma piętnaście autorek. Katarzynę Bondę ale i czternaście skazanych za morderstwo kobiet. Część z nich pozwoliła na upublicznienie ich danych i wizerunków, część na to się nie zgodziła. 

Książka została napisana według ciekawego schematu. Pierwsza część każdego rozdziału poświęconego kolejnej osadzonej należy do niej samej. Tu skazana ma możliwość opowiedzenia swojej historii tak jak ją widzi, odczuwa, pamięta lub, co gorsza, nie pamięta. Druga część każdego rozdziału, to konkretne dane, informacje z akt śledczych i procesowych. Następnie zostały zaprezentowane wywiady z Bogdanem Lachem, jednym z polskich profilerów, profesorem Zbigniewem Lwem-Starowiczem i z Lidią Olejnik,  dyrektorką Zakładu Karnego w Lublińcu. 

Część z przedstawionych w książce historii znałam bo były one bardzo nagłośnione swego czasu w prasie i telewizji. Nie dziwne, sprawy te bulwersowały, zaczęto wtedy nagłaśniać problem rosnącej agresji i przemocy wśród dziewcząt i kobiet, które to często owocowały niepotrzebną zbrodnią. Część z nich znałam również ale właśnie raczej dzięki podcastom kryminalnym, których słucham. Były też sprawy, których z niczym nie kojarzyłam. Co nie zmienia faktu, że każda historia była warta poznania i zastanowienia się nad tym, co stało się w życiu danej kobiety, że zdarzyło się potem coś tak strasznego jak zamordowanie przez nią drugiego człowieka. 

Jeśli ktoś obawia się, że "Polskie morderczynie" wybiela skazane, to nie. Nic takiego nie ma miejsca. Oczywiście opowieści skazanych brzmią tak, że wielu przypadkach wręcz kiwa się głową nad tym jak niektórzy dostają fatalne od urodzenia karty i że właściwie często trudno jest dziwić się temu, że dana kobieta zeszła na drogę przestępstwa. Każdy z nas woli o sobie myśleć i mówić w sposób pozytywny a na pewno lepiej niż naprawdę jest, prawda? To bardzo ludzkie. Osoby, które tak nie stwierdzą, są według mnie hipokrytami. Wystarczy zajrzeć w byle jakie media społecznościowe. Mówienie o sobie dobrze, podkreślanie własnych dobrych cech to również nic złego. Nie trzeba się samobiczować, niczemu to nie służy. Nie dziwne zatem, że coś podobnego "uprawiają" wszystkie opowiadające swoje historie w tej książce. Zwłaszcza, że nie każda z kobiet przyznała się do popełnienia zbrodni. Dlatego też ich wersja historii skonfrontowana jest z suchymi danymi z akt śledczych i dochodzenia, wtedy widać jak różny jest odbiór sytuacji. A jeśli w sprawie była duża ilość alkoholu i skazana częściowo nawet nie pamięta co się działo, to w ogóle trudno jest mówić o tym jak wiele z samej sytuacji w ogóle pamięta i czego jest świadoma. 

Parę spraw czytałam z dodatkowymi emocjami. Sprawę morderczyni mamy Michała Listkiewicza. Rzecz działa się w dzielnicy, w której mieszkałam do zamążpójścia, co prawda zdarzyła się już po mojej wyprowadzce na drugą stronę Warszawy, niemniej jednak pamiętam, że po zabójstwie zgadało się ze znajomą starszą panią, że być może ową kobietę miała okazję poznać, z tym, że nie rozwinęła tej znajomości. Ale od razu przypomniał mi się szum jaki wówczas panował, jak sprawa wyszła na jaw i jak wtedy myślałam, że jak to dobrze, że ta znajomość wówczas się nie rozwinęła (jeśli oczywiście była to ta osoba bo to też nie jest w stu procentach pewne). Ta skazana zresztą jest na zdjęciu zdobiącym okładkę książki. 

Kolejna sprawa, którą akurat "znam" z podcastów czytana była przeze mnie z oczami otwartymi szeroko, szeroko i coraz szerzej. Mimo, że niby słyszałam ale co innego podcast a co innego poczytać o sprawie. Ta sprawa budzi ogromne zdumienie i szok jeszcze przez fakt, że tam na morderstwo żony kochanka namówiła znajomego lekarka. Osoba, która poświęciła wiele lat na naukę pomocy innym ludziom i zdobywanie wiedzy aby w przyszłości ratować ich życie (lekarka ta pracowała w pogotowiu ratunkowym) jednocześnie zleca komuś zabicie niewygodnej żony kochanka. Sprawa jest o tyle ciekawa, że jest to jedna z tych osób, które karę odbywały bez przyznania się do winy. 

Interesująca też była opowieść o pani o zmienionych danych, która w chwili gdy omawiam tę książkę, jest już na wolności a która w pewnym momencie cieszyła się w ZK ogromnego rodzaju przywilejami. Mogła na przykład opuszczać mury więzienia na weekendy i wracać do rodziny, która to żyła utrzymując fakt , że mama, żona i synowa odbywa karę w więzieniu. Bywała nie tylko w domu, gdzie w czasie kilku dni usiłowała nadrobić rodzinne życie umykające jej podczas odsiadywania wyroku, mąż zabierał ją na imprezy. Ogólnie przyznam, że na balach nie bywam ale gdybym bywała to na pewno byłabym zdziwiona gdybym oczywiście dowiedziała się skądś, że wywijająca obok mnie obok hołubce z mężem pani to skazana za zabicie człowieka więźniarka. 

"Polskie morderczynie" to książka, o której miałam zupełnie inne wyobrażenie niż to, co zyskałam podczas lektury. I to akurat mnie cieszy. To na pewno książka nie tylko opowiadająca o zbrodniach. To książka, która na pewno zmusza człowieka do refleksji i przemyśleń. Na przykład na temat, jak powinniśmy czasem pomyśleć i docenić nasz los i to jakie karty nam rozdano. Często bywa, że myślałam, że dana kobieta miała pecha dosłownie od momentu poczęcia. Być może gdyby urodziła się w zupełnie innej rodzinie miałaby szansę na lepsze życie i jej wybory dróg życiowych nie byłby aż tak dramatyczny? Kogo karmiono złem może też nie wiedzieć, że można też czynić dobro. Oczywiście to nie musi determinować człowieka , przykładem wydaje się być sprawa owej lekarki, o której pisałam, że została skazana na karę za zlecenie zabójstwa żony kochanka. Ale na pewno wiele rzeczy nie pomaga w tym aby uniknąć najgorszego scenariusza. Opieka, czujność odpowiednich służb, reakcja na zgłoszenia itd a przede wszystkim izolacja dzieci ze środowisk niesłużących ich rozwojowi, to mogłoby według mnie przynieść pozytywne efekty. Cóż, pisząc to mam świadomość, że piszę o czymś brzmiącym jak utopia.

Moja ocena książki to  5 / 6.





Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rocznica ...

Jedenaście lat bez...

Obejrzałam "Wednesday" czyli moje pedagogiczne osiągnięcia...