"Na Święta przytul psa". Lizzie Shane.

 Wydana w Domu Wydawniczym REBIS. Poznań (2020). Ebook.

Przełożył Maciej Szymański.

Tytuł oryginału Twelve Dogs of Christmas.

Tytuł oryginalny nawiązuje do starej angielskiej kolędy "Twelve Days of Christmas" i bardzo mi się podoba. 
Zresztą, sama książka jest bardzo ładna, pozytywna i z obowiązkowym szczęśliwym zakończeniem. 
Ale ale. Najważniejsze, że oprócz Świąt Bożego Narodzenia, które to Święta są ważne dla treści książki, występują w niej moje ukochane zwierzęta, jakimi są psy.

A kiedy w jednej książce są i mili bohaterowie zarówno ludzie jak i psiaki, pojawia się motyw Świąt i ogólnie jest dobrze, to mogę powiedzieć, że przymykam oczy na tak tak, zbyt biało czarnych bohaterów (właściwie nie występuje żaden zły bohater) i na nieco zbyt przewidywalną treść. 
Najważniejsze, że czytało mi się tę książkę dobrze.

W małej amerykańskiej miejscowości Pine Hollow mieszka Ben West, który od dwóch lat jest tatą zastępczym dla osieroconej dziesięcioletniej siostrzenicy. Ben próbuje być idealnym tatą i z tego też powodu przejął dwa lata wstecz wiele obowiązków do tej pory wypełnianych przez rodziców siostrzenicy Astrid. Oto więc zaangażował się zarówno w działalność Rady Szkoły za swoją zmarłą tragicznie siostrę jak i podjął się zajęcia szwagra jakim jest bycie radnym w Radzie Miejskiej. Mało w tym wszystkim miejsca na jego życie gdy ma się na głowie tyle obowiązków. 

I Ben odczuwa, że coraz gorzej sobie z tym radzi a jest osobą, która bardzo trudno godzi się z faktem, że kiedy nie daje się z czymś rady, można śmiało poprosić drugą osobę o pomoc. Ben chce udowodnić samemu sobie, że jest dobry w tym co robi i w ten sposób żyje w wiecznym poczuciu braku czasu i chyba poczucia nieokreślonej do końca, winy. 

A do tego to właśnie jego głos w radzie miejskiej zadecydował o zamknięciu przed Świętami lokalnego schroniska dla psów. Schroniskiem od kilkudziesięciu lat opiekują się dziadkowie Ally, Rita i Hal Gilmorowie. Ally zaś wróciła na Święta do dziadków, którzy od śmierci rodziców są jedynymi żyjącymi członkami jej rodziny. Ona również jest w stanie lekkiej niepewności. Nie chce wracać do Nowego Jorku, w którym mieszkała i pracowała. Najchętniej wróciłaby do dziadków i tu rozpoczęła nowy rozdział w swoim życiu. Na razie jednak spada na nią jak grom z jasnego nieba informacja o tym, że schronisko ma zostać zlikwidowane i zarówno Ally jak i Ben, który szybko poznaje się z kobietą, rozpoczynają wspólną walkę o to aby przed zamknięciem schroniska udało się zorganizować adopcję dla wszystkich pozostałych w schronisku, psów. 

Nietrudno się domyślić, że ta dwójka, Ally i Ben będzie z czasem miała coraz więcej wspólnych tematów do rozmów i coraz więcej spędzać zacznie ze sobą czasu a dołożywszy do tego fakt, że mała Astrid marzy o psie i zatrudnia się z przyjaciółką jako wolontariuszka w schronisku, mamy gotowy przepis na pozytywną rodzinną opowieść o sile przyjaźni , wspólnoty małego miasteczka, które ma o co walczyć. Wreszcie - jest to opowieść o sile miłości, tej między członkami rodziny i między kobietą i mężczyzną, przyjaźni. I o tym, jak kochane i wspaniałe są psy, oczywiście. 

Tak, książka ma przewidywalną treść, tak, już czytałam takie książki parę razy w mniejszym lub większym stopniu przypominające tę ale nie szkodzi. Spędziłam nad nią przyjemny czas i nic a nic nie żałuję, że nabyłam ją rok temu. 

Moja ocena to 5 / 6. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rocznica ...

Obejrzałam "Wednesday" czyli moje pedagogiczne osiągnięcia...

"Krzyk ciszy". Jolanta Bartoś.