Obejrzałam "Wednesday" czyli moje pedagogiczne osiągnięcia...

 Nie ukrywam, o serialu "Wednesday" (twórcy Tim Burton, Miles Millar, Alfred Gough) trudno było mi nie słyszeć. Czy to w internecie wciąż jakieś o nim informacje czytałam, czy to donosił mi o nim mój własny Syn, który ubolewał nad tym, że nie mamy Netflixa (nie, nie mamy, wiem ,że wielu osobom trudno jest uwierzyć w taką sytuację, ale...). No i właśnie. Nie mamy czy nie mieliśmy?
Kiedy już okazało się, że nawet moja własna przyjaciółka z rodziną oglądała serial z rodziną, zaczęłam się łamać. 
Oczywiście, że im wcześniej nauczymy się mądrej życiowej lekcji, że w życiu nie zawsze mamy to, czego pragniemy, tym dla nas samych lepiej. Niemniej jednak, kiedy bodzie cię w twoje najbardziej skrywane wspomnienia żalu, kiedy to cała twoja klasa ośmilatków rozprawiała o "Szogunie" a ty jedynie mogłaś powiedzieć, że leci na pierwszym programie, coś tam drgnęło w serduszku i stwierdziłam, że świąteczną kopertę mogę potraktować jako prezent w postaci wykupienia subskrypcji. 
Tak więc oto, tadam, genialne posunięcie pedagogiczne :P oraz strategia "Nie musisz mieć wszystkiego, czego chcesz" zaowocowały tym, że spędziliśmy pierwszy raz od baaaaardzo dawna wspólny czas nad serialem. 

Efekt? Cieszę się, że moje dziecko wciąż opowiadało nam o "Wednesday" bo zwyczajnie gdybym w końcu nie zainteresowała się tematem, ominąłby nas rewelacyjny serial i świetna, tak, świetna, rozrywka.

Jak dla mnie, serial jest fantastyczny bo można go sobie odbierać na wielu poziomach. Czystej rozrywki jako dobre kino fantasy, horror pomieszany z czarnym humorem. 
Jednak jak dla mnie, to serial i trudach dojrzewania oraz tym, że okres nauki w liceum niekoniecznie musi być miły i sympatyczny. A często bywa niefajny nie tylko dlatego, że nie wyrabiasz się z nauką ale dlatego, że jesteś odizolowany od reszty towarzystwa czy to na własne czy niekoniecznie, życzenie.

Genialna w roli Wednesday Jenna Ortega, która praktycznie przez całe osiem odcinków nie uśmiecha się ani razu, trafia do Akademii Nevermore, po tym jak, cóż, ukarała szkolnych prześladowców swojego młodszego brata. Tak naprawdę, każdy, komu chociaż trochę dokuczano w szkole, kibicuje Wednesday w jej poczynaniach z prześladowcami brata ale niestety, rodzice dziewczyny mają inne zdanie i ląduje ona w szkole, w której uczy się młodzież nietuzinkowa z pewnością. Syreny, wilkołaki i osoby obdarzone zdolnościami magicznymi uczą się tam razem i wreszcie wydaje się, że Wednesday ma szansę zintegrować się z rówieśnikami. Na integracji zależy jej najmniej, chociaż zaprzyjaźnia się z sympatyczną Enid ( w tej roli Emma Myers) i wraz z nią i paroma fajnymi osobami rozpoczyna nieformalne śledztwo mające ujawnić, kto jest potworem grasującym w miasteczku, w którym znajduje się Akademia. 

Dlaczego zachwyciłam się tym serialem?
Bo aktorzy grający w nim byli świetni (obsada zaiste zacna bo i Christina Ricci i Katarina Zeta-Jones (akurat jej gra mnie nie zachwyciła)), bo Jenna Ortega "kupiła mnie" swoją rolą tak, że boję się aby nie została zaszufladkowana jako "Wednesday" a czuję, że dziewczyna ma ogromny potencjał i szkoda byłoby go zmarnować. 
Bo podobała mi się ta licealna drama, pokazująca, że owszem, dla popularnych i zdolnych, czas liceum ma szanse być miłym wspomnieniem, dla tych, którzy nie potrafili się zintegrować, potrafi być gorzkim wspomnieniem, które najchętniej spycha się w mroki niepamięci. 
Wreszcie, bo jest to rewelacyjne kino rozrywkowe a dla mnie dodatkowy plus, bardzo fajny kryminał przy okazji bo aż do końca nie domyślałam się rozwiązania zawiłej intrygi. 

Nie wiem jakie są Wasze plany dotyczące tego serialu, czy już go widzieliście, czy odwrotnie, nie jesteście jego obejrzeniam zainteresowani. Ja ogromnie się cieszę, że się jednak "złamałam" i że obejrzeliśmy go razem bo dawno nie mieliśmy tak udanie spędzonego przed ekranem właśnie, rodzinnego czasu.

Moja ocena to 6 / 6 i nie ukrywam, że czekam na zapowiedzianą kontynuację!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rocznica ...

Jedenaście lat bez...