"Wymarzony dom Anne". Lucy Maud Montgomery.

 Wydana w Wydawnictwie Marginesy. Warszawa (2023). 

Przełożyła Anna Bańkowska. 
Tytuł oryginalny Anne's House of Drems.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa.

"Anne i zmiany", taki alternatywny tytuł mogłabym zaproponować tej książce. Bo w tej części bohaterka i staje się mężatką i przestaje być Anne Shirley a staje się Anne Blythe a właściwie doktorową Blythe. I definitywnie żegna się z rodzinnym domem i przenosi do uroczego, chociaż małego domku w Four Winds. Dużo zmian jak na młodziutką wciąż przecież Anne ale nie z takimi dawała sobie radę. 
A poza tym, Anne nie byłaby Anne ( zmiana nazwiska na to nie wpływa:) ) gdyby nie potrafiła dogadywać się z niemal każdym. Ta młoda osoba posiada niezwykły dar zjednywania sobie ludzi i w nowym miejscu położonym w bardzo ładnym miejscu w domku, z którego okien roztacza się spektakularny widok na Zatokę Four Winds nie będzie inaczej. 
Piękna przyroda, która wciąż zachwyca Anne, kochający mąż obok, nowe, przyjazne miejsce i nowi, życzliwi ludzie, z którymi się zaprzyjaźnia. Czego chcieć więcej?
Anne zawiera więc znajomość z uroczym starszym panem, byłym marynarzem, którego wszyscy nazywają kapitanem Jimem. Ten sympatyczny mężczyzna opiekuje się obecnie latarnią morską, którą ze swych okien widzą młodzi małżonkowie. Stanwi też źródło arcyciekawych opowieści nie tylko o swoich morskich podróżach i przygodach ale też o najbliższej okolicy. 
Ponadto młoda kobieta zaprzyjaźnia się z panną Cornelią. Konkretną osobą, która pomstuje często na męską część świata a tej żeńskiej przychyliłaby nieba. Wreszcie, Anne udaje się zaprzyjaźnić z początkowo dość długo nieznajomą Leslie Moore. Tę znajomość Anne nawiąże najpóźniej i będzie to znajomość najtrudniejsza ze wszystkich chyba dotąd zawartych przez Anne przyjaźni. Pełna trudów, ciężkich emocji ale też oczyszczających wyznań. Chociaż, jak to odczuwałam zawsze przez lekturę dotychczasowych tomów opowieści o Anne, mam wrażenie jakby Anne "dawała się ludziom lubić". Nie wiem czy to moje jednostkowe wrażenia ale Anne, zwłaszcza w książkach po pierwszym tomie, wydaje mi się być osobą, która daje zgodę na to aby się z nią zaprzyjaźnić. Być może, tak to trochę odczuwam, Leslie jest pierwszą osobą, która wcale nie wydaje się być zainteresowana, przynajmniej na początku znajomości, wejściem w jakąś głębszą relację z nową sąsiadką. 
Tak czy inaczej, młodzi zagnieżdżają się w nowym miejscu, Gilbert dobrze sobie radzi zamiast starego doktora, pacjenci go cenią. Anne prowadzi dom i nie tęskni ani do nauczania, w którym przecież radziła sobie świetnie ani do pisania. Jeśli o pisaniu mowa, to Anne staje się w tej części raczej kimś w rodzaju agentki literackiej, która jednak skupia się na pomocy przy książkach ale pisanych przez inne osoby. Jej pisanie zostaje w przeszłości, nad czym zresztą nie wydaje się zbytnio ubolewać co mnie osobiście dziwi i trochę się nad tym zżymam.

Wydaje się więc, że nowe małżeńskie życie usłane jest samymi różami (bez kolców). Niestety, nie do końca tak jest. Anne i Gilbert przeżywają w tej części osobistą tragedię i muszę przyznać, że z powodów osobistych ciężko mi było czytać to, co wydarzyło się w życiu Blythe'ów. 

Lucy Maud Montgomery stworzyła postać, która z czasem chyba stała się jej ciężarem. Mogę to zroumieć bo zapewne autorka chciałaby być kojarzona nie tylko z osobą rudowłosej Anne ale też nie zgodzę się z czymś, co czytałam a propos tej części a mianowicie, że wydaje się być ona taką trochę "zapchajdziurą" pomiędzy kolejnymi częściami. 
Ja osobiście uważam tę część za przyjemną ze względu na niezwykle malownicze opisy okolicy, w której mieszkali Anne i Gilbert, na opisy przyrody i natury. Aż chce się wszystko rzucić i polecieć do Kanady, naprawdę. Ta surowa, nie dająca się łatwo ujarzmić natura jest jednak zachwycająca a krótka wiosna i lato z pewnością mogą dać zapas sił i optymizmu przed nadchodzącą jesienią i zimą, które z pewnością potrafią znużyć, nawet taką optymistkę jaką jest Anne.

Tak więc mnie się bardzo dobrze czytało tę część. Barwne i jak najbardziej możliwe do zaistnienia postaci, zwłaszcza te drugoplanowe, pokazują jak baczną obserwatorką ludzi i świata była autorka. 
Anne, nawet nadmiernie optymistyczna i często niestety, zbyt bujająca w obłokach, nie poddaje się pesymizmowi nawet po przejściu osobistej tragedii i nie daje się zepchnąć w otchłań czarnych myśli i rozpaczy. 

Z wielką niecierpliwością oczekuję kolejnej części opowieści o Anne Blythe i jej bliskich.

A tymczasem daję ocenę 6 / 6.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rocznica ...

Jedenaście lat bez...

Obejrzałam "Wednesday" czyli moje pedagogiczne osiągnięcia...