"Pani March". Virginia Feito.

 Wydana w Echa. Warszawa (2023). Ebook.

Przełożył Tomasz Wyżyński. 
Tytuł oryginalny MRS.MARCH.

Mam wrażenie, że o "Pani March" czytałam jedynie bardzo dobre opinie i to właśnie ten fakt sprawił, że nabrałam ochoty na jej lekturę. No i nie żałowałam tej decyzji ani przez moment! Jest to jeden z lepszych debiutów literackich, jakie czytałam.
Chyba ostatnio "Dziennik pustki" sprawił, że miałam po książce tak wiele różnych przemyśleń i refleksji. 

"Pani March" to mężatka, której imię, co jest według mnie celowo zastosowanym w książce zabiegiem, poznajemy dopiero w ostatnim zdaniu książki. 
Jej mężem jest znany i ceniony autor książek, George March. To drugie małżeństwo autora, ma dorosłą już córkę. Natomiast z panią March mają ośmioletniego syna, Jonathana. 
Akcję książki poznajemy przez narratora trzecioosobowego. Poznajemy panią March w momencie, który dla niej zmienia dosłownie wszystko. Całe jej dotychczasowe życie. Czy myślicie, że jest ona w chwili otrzymania wstrząsającej diagnozy dotyczącej zdrowia jej samej lub kogoś z jej bliskich? Czy myślicie, że może pada ofiarą przestępstwa, które nieodwracalnie zmieni jej życie? Czy może jest ofiarą wypadku, katastrofy lub innej tragedii? Otóż, nie. Pani March słyszy z ust właścicielki piekarni, w której od zawsze nabywa pieczywo, że najprawdopodobniej główna bohaterka najnowszej książki jej męża, Johanna, jest wzrowana na jej, pani March, postaci. To niewinne, wtrącone zapewne dla potrzymania konwersacji przez sprzedawczynię zdanie wywraca życie głównej bohaterki raz na zawsze. Już nic nie będzie takie samo jak wcześniej. A będzie nawet gorzej.

Wizyta w piekarni, jakże brzemienna w późniejsze wydarzenia, rozpoczyna nasze czytelnicze poznanie tej postaci. Pani March jak już wiemy, jest mężatką. Dowiadujemy się też, że wraz z zawarciem małżeństwa rozpoczyna się jej życie jako statecznej, kulturalnej osoby, zamieszkującej duży apartament w prestiżowej dzielnicy Nowego Jorku. Osoby, którą stać na dobrą szkołę dla syna, osobę, którą stać na to aby nie pracować i mieć panią dochodzącą, zajmującą się kuchnią i domem. 
Jednym słowem, pani March może mieć dla siebie bardzo dużo czasu i postrzegać się wraz z mężem jako elitę kulturalną Nowego Jorku. To w sumie w ich mieszkaniu odbywają się przecież ciekawe przyjęcia, to w końcu jej mąż jest słynnym autorem, którego zapraszają telewizje również z innych krajów aby przeprowadzić z nim wywiad. 
I całe to ustabilizowane życie, jakie do tej pory wiodła bohaterka, jednego dnia, za sprawą niewinnie rzuconego stwierdzenia, runie. Runie jednak nie natychmiast a stopniowo. Trochę mi się ta książka wydawała przegadana ale rozumiem też dlaczego tak było. Powoli, powolutku wraz z rozwojem akcji i obserwowaniem działań pani March widzieliśmy też ów malutki kamyczek, który rozpędzając się pomału uruchamiał lawinę prowadzącą do nieuchronnej tragedii. 
Tym bardziej, że jest tu też motyw zbrodni, która wydarzyła się niby daleko od bezpiecznego i ustabilizowanego świata kobiety a jednocześniej wywrze na jej życie ogromny wpływ. 

To, po wspomnianym już przeze mnie wcześniej "Dzienniku pustki" kolejna książka, o której trudno coś więcej pisać aby nie zdradzić czytelnikom zbyt wiele z treści. A jednocześniej jest taka pokusa aby pisać o niej coś więcej niż jedynie przybliżyć to co się ostatecznie wydarzy i co, wiemy to właściwie od pierwszych stron książki, wydarzyć się właściwie musiało. 
Jednocześnie też to kolejna książka, która według mnie może mieć parę rozmaitych interpretacji. 

W tym momencie chciałabym dać znać osobom to czytającym, że teraz mogę już spoilerować więc osoby, przed którymi ta książka dopiero jest, niech nie czytają dalej albo jeśli, to niech to biorą na własną odpowiedzialność i nie mają potem pretensji, że coś zdradziłam z treści powieści.

Przez całą lekturę zastanawiałam się, co z tego co czuje, wspomina, widzi pani March jest prawdą a co urojeniem. Wydaje się bowiem, że cała książka to zapis stopniowego wpadania w coraz to poważniejsze stadium choroby psychicznej kobiety. Czy jednak ta choroba gnębi ją od lat? Czy też, kiedy czyta się jej wspomnienia z dzieciństwa i młodości, na pewno wydarzyły się one w jej życiu? A może to jedynie jakaś faza silnych urojeń? Co z tego, o czym stopniowo się dowiadujemy, jest prawdą a co wymysłem? Na koniec, co ze zbrodnią, która też gnębi panią March i powoduje nawet jej prywatne śledztwo w tej sprawie. Czy wydarzyła się ona naprawdę. A jeśli, to czy na pewno sprawca jest nieznany?

Tyle pytań i tyle możliwych odpowiedzi. 
Na samym końcu książki zaczęłam się zastanawiać czy w ogóle pani March istnieje czy też jest to po prostu powieść, jaką zaserwował nam George. 

Uważam "Panią March" za jedną z lepszych książek jakie przeczytałam w tym roku i również jedną z najlepszych w ogóle przeze mnie czytanych.

Moja ocena to 6 / 6. 


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rocznica ...

"Wybacz". Kamila Cudnik.

Obejrzałam "Wednesday" czyli moje pedagogiczne osiągnięcia...