"Kornik". Layla Martinez.
Wydana w Bo.wiem. Seria Z Żurawiem. Kraków (2024). Ebook.
Przełożyła Maja Gańczarczyk.
Tytuł oryginalny Carcoma.
Projekt okładki Małgorzata Flis.
Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa.
Hmmmmm...mam z "Kornikiem" niemały problem. Muszę powiedzieć wprost a ci, którzy czytają mój blog wiedzą, że nie lukruję niepotrzebnie, nie piszę jak nie czuję (co dla niektórych może być cenne a innych denerwować, cóż, piszę blog tak długo, że wyrobiłam sobie markę a ci, którzy go czytają, wiedzą, że piszę szczerze), nie była to dla mnie najlżejsza lektura. Nie byłam w stanie czytać jej płynnie, niestety, robiłam przerwy wymuszone rzeczywistością a nie pomogłam tym sobie zdecydowanie ze wzgledu na styl, którym książka jest napisana.
A styl jest tokiem narracji, opowieści dwóch kobiet, babki i wnuczki. Styl to chaotyczny, jakby ktoś odkręcił kran ze słowotokiem obu kobiet. W dodatku jest to pisane z dużą oszczędnością znaków interpunkcyjnych. Tak więc powiem tak, nie czytało mi się "Kornika" płynnie a na pewno łatwiej byłoby czytać tę króciutką przecież książkę, że się wyrażę kolokwialnie, "na raz". Ja takiego komfortu niestety, nie miałam więc być może trochę na własne życzenie ta lektura stała się dla mnie nie tak płynną jakbym oczekiwała.
Muszę powiedzieć, że kiedy ją zaczęłam i odczuwałam nad nią cały wachlarz emocji, zaczęłam się denerwować. Wiecie jak to jest, kiedy wydaje ci się, że powinno ci się bardziej spodobać, że ktoś ją polecił, że może ty się nie znasz, że nie budzi w tobie książka aż takiego zachwytu jakbyś oczekiwała a tu, no właśnie. Od irytacji do zaciekawienia, od stwierdzenia "O to to, właśnie tak jest !" przez "Niepotrzebne stwarzanie fałszywego obrazu, jakiegoś sztucznego podziału". I wtedy napotkałam na Fb wpis Mariusza Szczygła, który odniósł się do czytanej przez Niego książki "Białość" zeszłorocznego Noblisty, Jona Fossego (co przypomniało mi, że mam na czytniku nabytą zaraz po ogłoszeniu wyników książkę Fossego). I ów wpis Szczygła uświadomił mi coś niesamowitego, że czytamy synchronicznie jakąś kótką treść, każde z nas inną, która budzi w nas zupełnie skrajne odczucia, opinie, wrażenia. Niesamowite. I nie ukrywam, to że przeczytałam, że ktoś ma podobne do moich myśli dotyczące lektury na swój sposób mnie uspokoiła. Ba, na swój sposób skierowała mój niepokój w stronę tego, że najwyraźniej może być lektura, która budzi w nas taki wachlarz emocji i wrażeń. Która jest w stanie i zachwycić i znużyć i podobać się i nie podobać się równocześnie.
"Kornik" to jak wspomniałam książka napisana w bardzo specyficznym stylu, tu kieruję swoje podziękowania w stronę pani tłumacz, Mai Gańczarczyk, która zrobiła według mnie niezwykle dobry kawałek translatorskiej roboty. Sądzę, że trudno było przełożyć tę prozę, tym większy mój podziw za efekt. Jak mówiłam, treść relacjonują naprzemiennie dwie kobiety, babka i wnuczka. Wnuczka, określająca babkę najczęściej krótkim mianem "starej", chwilę przed rozpoczęciem opowieści opuściła areszt. Za co przebywała w tym miejscu, tego dowiadujemy się stopniowo z tego słowotoku, którym nas zarzuca. Jak już wspomniałam, nie czytało mi się tego najłatwiej.
Obie kobiety zamieszkują dom, który był prezentem ślubnym od ojca babki dla jej matki. Dom, który został wręcz spersonalizowany. Dom, który rządzi jego mieszkańcami. Czy może raczej, mieszkankami "(...) przez ten dom wypadają ci zęby i wysychają wnętrzności" (...). Tutaj wypadają ci zeby i włosy, odpadają fragmenty ciała, a jeśli stracisz czujność, będziesz się snuć z kąta w kąt albo zalegniesz w łóżku i więcej się nie podniesiesz". Dom żyje własnym życiem, "(...) dom zaciskał się wokół nas".
Zastanawiałam się przez całą lekturę czy ów dom to symbol po prostu złego domu czy wręcz odwortnie, mniej kameralnie, na przykład kraju, ojczyzny, która jak wiemy, miała burzliwą historię. Hiszpania dopiero od niedawna głośno krytykuje to, co ongiś musiano znosić, można powiedzieć, że na swój sposób zaczyna swoją opowieść, taką trochę jak styl tej książki, chaotyczną, rozedrganą...
Na pewno w tej książce głosem wiodącym i bardzo dobrze, jest głos kobiet. Kobiet, które opowiadają o tej dotychczasowej powtarzalności ich historii pełnych przemocy, okrucieństwa, zaszczucia, bólu. I, to ciekawe, młodsza z narratorek sama stwierdza, że to traktowanie wcale nie wiązało się w tym przypadku ze statusem materialnym a raczej właśnie z płcią.
Dom stoi we wsi. Wieś jak wieś. Niedaleko Madrytu, otoczona winnicami. I jak to we wsi, są bogaci, właściciele ziem i owych winnic i zwykli szarzy ludzie. Często biedni i, co gorsza, na swój sposób tę biedę dziedziczący. Autorka nie ma złudzeń, ustami babki i wnuczki przekazuje nam to, co często odczuwamy chociaż jednocześnie staramy się taką myśl natychmiast wyprzeć z głowy. Bieda jest jak mocny klej, przykleja się i nie daje szansy zdrapać się z siebie. Dziedziczy się ją i wielkiej siły i mocy wręcz trzeba aby udało się ją pokonać. We wsi raczej od dziesiątek lat podział ról jest zatwierdzony i niezmienny. Bogacze kontra wieśniacy. Właściciele kontra wyrobnicy. Co ciekawe, taką przewidywalność przełamuje jednak to, o czym pisałam w kontekście traktowania kobiet. Tu nie ma różnicy, wykształcona czy nie, biedna czy bogata. Mąż potrafi zrugać kobietę lub znieważyć równie podle w willi jak i w chylącej się ku upadkowi chatynce. Ojciec nie wesprze zarówno w jednoizbowym domku jak i w wielkiej posiadłości.
W domu, w którym mieszkają babka i wnuczka żyją też cienie. Jak jest napisane, "(...) W rzeczywistości dom był pełen cieni. (...) Wyłaniały się z ciemności spowijającej studnię, wypełzały spod stołu, skradały się po korytarzach". Cienie nie dają ci zapomnieć, że zajmują miejsce w domu. Potrafią złapać za kostki, gdy idziesz korytarzem, szarpnąć za ubranie.
Obie kobiety na swój sposób miały powiązania z jedną z najbogatszych rodzin w wiosce, rodziną Jarabo, poprzez pracę. Wnuczka jeszcze do niedawna była opiekunką sześcioletniego syna rodziny Jarabo. O wnuczce wiemy niewiele. Niechętnie opowiada nam o sobie. W domu mieszka tylko z babką, wydaje się być przepełniona dziedziczonym gniewem. O babce również wiemy nie tak wiele ale więcej niż o młodszej z kobiet. Poznajemy historię jej rodziny, ojca, który parał się paskudnym zajęciem, poznajemy losy jej matki a potem i jej samej. Babka więcej niż z żywymi, ma kontaktu z cieniami, ze zmarłymi, a nadto ze świętymi, do których dużo się modli. Święte wiele jej opowiadają i stara o wszystkich mających się zdarzyć sprawach wie właśnie od nich. Nie czuje się więc często zaskoczona wydarzeniami, jakie mają miejsce w jej życiu lub życiu jej bliskich.
Tak naprawdę trudno jest mi napisać, o czym dokładnie jest ta książka. Ja odebrałam ją jako rodzaj manifestu kobiet, przypomnienia, że mamy w sobie, my kobiety, dużo siły i możliwości. A nadto, nie zapominamy i jesteśmy w stanie zebrać się w sobie i dokonać zemsty nawet jeśli od czynu, za który chcemy się mścić, minęły dziesiątki lat.
Gdybym miała określić jednym zdaniem to, co myślę po książce, to to, że "Kobiety mają głos!" Wreszcie zrzucają z siebie tłamszące je więzy i zaczynają artykułować swój gniew, niezgdę i działać.
Również, nie ukrywam, podczas lektury przyszła mi do głowy niezwerbalizowana tu wprost idea czegoś na kształt dziedziczonych traum (znowu przypominam sobie inną, czekającą na mnie książkę o tym problemie, ech, tyle książek, tak mało czasu !).
Nie jestem w stanie rozstrzygnąć czy dom symbolizuje tu jednak na przykład ojczyznę autorki, takie zdanie jak "(...) W tym domu zmarli żyją zbyt długo, a żywi zbyt krótko".
Ciekawe dla mnie jest to, że piszę ten wpis o tej książce, akcentującej właśnie taką problematykę, w Światowym Dniu Sprawiedliwości Społecznej.
Bo też i o tym ta książka mi się wydaje, że jest. Na swój sposób autorka zwraca uwagę nie tylko na sytuację kobiet ale na całokształt społeczeństwa. Niby dwudziesty pierwszy wiek a ludzie wciąż dzielą się na biednych i bogatych, na tych, którym z powodów materialnych jest prościej mieć dostęp do edukacji, opieki zdrowotnej i innych, wydawałoby się, podstawowych dóbr i wartości. Wciąż bycie kobietą oznacza w niektórych krajach z gruntu gorszą pozycję społeczną, mniejsze wynagrodzenie na stanowisku, na którym mężczyzna zarabia więcej itd itd.
Ja mimo tego, że nieco irytowało mnie bardzo zero jedynkowe spojrzenia na pewne kwestie zgadzałam się jednak z autorką w większości jej postulatów. Zwłaszcza w jej refleksjach na temat tego, jak pomaga się w sytuacji dramatycznej (tu zaginięcie dziecka) osobom o wysokim statusie materialnym a jak biedniejszym, tak zwanym szarym ludziom, bez znajomości i prestiżu.
Podsumowując moje refleksje na temat "Kornika" Layli Martinez, sądzę, że to na pewno jedna z tych książek, które zapadają w pamięć. Na swój sposób wwierca się jak tytułowy kornik, w nasze myśli, w głowę, nie może z niej wyjść. Jednocześnie jednak uważam, że to jest jedna z tych książek, które nie każdemu może pasować, która może drażnić swoim specyficznym stylem, tą chaotycznością, rozedrganiem, które podkreślałam.
Moja ocena jednak to 5 / 6.
Komentarze
Prześlij komentarz