"Niemożliwe życie". Matt Haig.

 Wydana w Wydawnictwie Zysk i S-ka. Poznań. (2025).

Przełożyła Marta Piotrowicz-Kendzia. 
Tytuł oryginalny "The Life Impossible".

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa.

Jako, że autora znam z (jedynie do tej pory ) książek dla dzieci, które to książki mi się podobały, więc kiedy przeczytałam opis ze strony Wydawnictwa, stwierdziłam, że mam chęć poznać coś jego autorstwa dla osób dorosłych. Tak, wiem, że wcześniej miałam ku temu sporo okazji, ale jakoś tak się nie zeszło, a tu zaintrygował mnie opis i stwierdziłam, że chcę zobaczyć, jak mi się będzie ją czytało. Tym samym, nie miałam zielonego pojęcia, czego się spodziewać. 
Takie sięgniecie w ciemno po tytuł owocuje tym, że natknęłam się na motyw, którego staram się w książkach i filmach unikać (śmierć dziecka, to nie spoiler, szybko jako czytelnik dowiadujemy się o tym fakcie), jak również, że gatunek jest nie do końca tym, po który sięgam na co dzień. Co nie oznaczało, że książkę czytało mi się źle, bo absolutnie tak nie było,a z samej lektury jestem ostatecznie bardzo zadowolona. 

Matt Haig w "Niemożliwym życiu" zmieszał trochę gatunki. Bo jest tu i powieść obyczajowa, i trochę kryminału i wreszcie, fantasy. 
Ja postanowiłam skupić się na tym, co autor chce nam przekazać, stosując, jak najbardziej przecież w jego przypadku możliwe, środki. 

Bohaterką ksiązki jest emerytowana nauczycielka matematyki, Grace Winters. Od paru lat jest wdową. 
Grace mieszka obecnie na Ibizie i pewnego dnia otrzymuje list od swego dawnego ucznia, który brzmi jak osoba będąca w ogromnym kryzysie emocjonalnym. Grace reaguje natychmiastowo i odpisuje mu listem, który złoży się na "Niemożliwe życie". Tak więc akcję poznajemy właśnie z listu nauczycielki do ucznia, Maurice'a.

Gdybym miała powiedzieć, o czym jest ta książka. Opowiedziałabym, że o życiu właśnie. O życiu i o miłości do życia.
Grace w początku książki też była osobą w bardzo złym stanie fizycznym. Właściwie nie tyle żyła, co prowadziła dość nieciekawą egzystencję. Owszem, jako osoba mająca siedemdziesiąt dwa lata nie oczekiwała od życia fajerwerków, przynajmniej nie każdego dnia. Ale jej życie dalekie było od ideału. I tu pojawia się motyw, tak tak, ile razy to już było, osoby z przeszłości Grace, którą to zresztą kobieta ostatni raz widziała kilkadziesiąt lat temu. Dawna koleżanka z pracy, Christina, do której Grace wyciągnęła raz jeden pomocną dłoń, a okazało się, że to był właśnie ten jeden, najpotrzebniejszy raz. 

Christina od lat mieszkała na Ibizie i tam zniknęła. Tak. Nie wiadomo, co dokładnie stało się z kobietą. Jednak postarała się o to, by w takim przypadku zlecić to, aby jej dotychczasowy dom na Ibizie przeszedł w ręce Grace. 
Grace stwierdza, że właściwie nie ma wiele do stracenia, a przynajmniej może lecieć na wyspę, by zobaczyć niespodziewany spadek. 
I ten wyjazd determinuje życie emerytowanej nauczycielki raz na zawsze. 

I tak, jest to kolejna opowieść o kimś, kto zdecyduje się na zmianę swojego życia. Ale nie do końca to jest tak, jak znamy to z mnóstwa opowieści. Można bowiem powiedzieć, że to trochę życie zdecyduje za Grace, że chce być w jej przypadku inne, niż dotychczasowe.

W tej książce, co zapewne zdeterminował fakt, że sam Matt Haig mieszkał parę lat na Ibizie, jest wielka miłość do tej wyspy. Miłość i troska o to miejsce, o zachowanie jego ekosystemu. W końcu, jest tu też sporo elementów fantasy (nie jest to mój ulubiony gatunek, ale okazało się, że bez problemu mi się to czytało). Niektóre te elementy zresztą nie zostały wymyślone przez Haiga, a mają swoje uzasadnienie w bardziej powszechnym przekonaniu, jak chociażby to, że wyspa Es Vedra miała być świętym miejscem fenickiej bogini Tanit. 

"Niemożliwe życie" to według mnie nieco ironiczne może stwierdzenie dotyczące tego, że wielu z nas boi się na swój sposób żyć pełnią życia, bronić swoich wartości i zwyczajnie, cieszyć się tymi chwilami, które są tu nam dane, jak wiemy, bez konkretnej daty ważności. 

I nie, nie jest to kolejna opowieść o starszej pani, która staje się babcią piekącą ciasta, do której to babci przybywają młodzi, by z jej ust dowiedzieć się prawd objawionych. To raczej opowieść o osobie, która nie bała się zaryzykować i spojrzała na swoje życie z nieco innej perpektywy, co nie było dla niej, jako matematyczki może zbyt łatwe, bo musiała mocno zamknąć oczy na sprawy, które toczyły się do tej pory z żelazną logiką. 

To wreszcie faktycznie pewnie jedna z wielu opowieści o tym, że warto jest dać szansę zmianie i możliwości rozwinięcia się w życiu już będąc w jego końcu. To opowieść o tym, że warto jest być otwartym na zmiany, bo te, chociaż mogą być bolesne, są też czasem wręcz uzdrawiające. 

Jestem przekonana, nawet już teraz zerknąwszy w pewne miejsce z ocenami książek, że nie spodoba się ona każdemu, niemniej jednak dla mnie była ona bardzo ciekawą i udaną lekturą i cieszę się, że po nią sięgnęłam. 

Moja ocena to 5 / 6. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Refleksyjnie, rocznicowo...

Rocznica ...

20 lat blogu !