"Jedyna córka".Guadalupe Nettel.

 Wydana w Bo.wiem. Kraków (2025).

Przełożyła Barbara Bardadyn. 
Tytuł oryginalny La hija unica. 

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa. 

No, powiem tak, mało, a tej recenzji mogłoby w ogóle nie być. Czemu? Możecie się spytać i w sumie, słusznie, bo cóż to za deklaracje książkowego buntownika? Ale ta niepewność, czy będę w stanie skończyć "Jedyną córkę" wynikła dość szybko z powodu jednego z wątków pojawiających się w książce.
Jednak, cóż, najpierw stwierdziłam, że chcę doczytać do zakończenia jednego wydarzenia i zastanowić się, co dalej zrobię, a następnie popełniłam rzadko czyniony przez siebie książkowy grzeszek. A mianowicie- przekartkowałam książkę do końca. I stwierdziłam, że mimo, że temat dalej nielekki, to chcę jednak z nim się zmierzyć. 

"Jedyna córka", to opowieść o trzech kobietach, Laurze, Alinie i Doris. Laura i Alina są przyjaciółkami, a Doris, to nowa sąsiadka Laury. 
Historie ich trzech poznajemy ustami Laury, narratorki. 
Każda z kobiet staje w obliczu swojego indywidualnego podejścia do macierzyństwa. Laura jest zdeklarowaną przeciwniczką posiadania potomstwa, czemu daje bardzo jasny wyraz. Alina, kiedyś deklaratorka wolności i swobody, co wiąże z byciem bezdzietną, z czasem zmienia swoje nastawienie i zaczyna z partnerem długotrwałe i uciążliwe starania o dziecko. Natomiast Doris, to kobieta po przejściach, która mamą już jest, bo do kamienicy narratorki wprowadza się z ośmioletnim synem, Nicolasem. 

Jak już wspomniałam, to nie jest łatwa książka. Dwie z opisanych kobiet mają ogromne problemy. Nie zdradzę tu żadnego sekretu, jest to na okładce książki, że ciąża Aliny nie będzie przebiegała tak, jak to sobie mogła wymarzyć. W końcówce ciąży bowiem kobieta dowie się, że jej córeczka, którą nazwano już Ines, umrze zaraz po porodzie. Czy można przygotować się na tak straszną wiadomość? Czy można dosłownie z dnia na dzień niemal nastawić się na to, że twoje marzenia, które z takim trudem realizowałaś, po prostu zostały zrujnowane, a wszystko to, na co miałaś nadzieję, że wydarzy się w przyszłości, pierwszy świadomy uśmiech dziecka, pierwsze słowa, raczkowanie, kroki nigdy się nie wydarzą? Nie będę ukrywać, że ta część była dla mnie najbardziej mroczna i najtrudniejsza i gdyby nie to, że jednak coś mnie podkusiło, żeby spróbować zmierzyć się z tematem, pewnie wówczas już bym ją zostawiła. Przejmujące było dla mnie to, co znam z własnej przecież chociaż nieco innej, niż Alina, perspektywy. Ale niewyobrażalnie smutno czytało mi się opisy tego, jak przyszli rodzice zwijali swoje marzenia sprzątając to, co miało być "dla Ines"...

I mimo, że mamy tu jeszcze dwie bohaterki i ich losy również są istotne i ważne, to akurat faktycznie historia Aliny i jej sytuacja jest według mnie, przynajmniej, najbardziej wyraźnie podkreślona, zaakcentowana. Nawet samym tytułem, który możemy przetłumaczyć w odniesieniu do córki, jako "jedyna" w kontekście "jedyna w swoim rodzaju". 

Bardzo ciężko jest mi napisać coś mądrego na temat tej książki bez popadanie we wspomnienia i własny smutek, jaki był udziałem moim i mojego męża. 
Osobiście jednak wyłuskuję z tej książki ten wątek, jako najistotniejszy dla mnie samej, bo wiem, że autorce udało się przenieść na karty książki prawdę, która stała się niechcianym udziałem osób, które przeszły różnego rodzaju tragedię związaną z dzieckiem. Niektóre myśli, czy stwierdzenia bohaterów, tu, partnera Aliny, Aurelia, który na wieść o tym, że dziecko z wadą, którą ma Ines rodzi się jedno na sto tysięcy urodzin, stwierdza, że, cytuję "(...) Mieliśmy większe szanse wygrać kumulację na loterii", sama znam z własnego rozpatrywania osobistej tragedii. Rozbierania nieszczęścia na detale i czynniki pierwsze i zastanawiania się, czy gdyby coś tak lub coś nie tak, to stałoby się inaczej? A jednak ostatnie słowa książki, to stwierdzenie Aliny, która mówi do Laury "(...) Nie denerwuj się, (...). Będzie, co ma być. Nikt przed tym nie ucieknie". 

I to, co sama myślałam po odejściu Emilki, czyli "(...) Istnieje słowo na określenie tego, kto traci męża lub żonę, a także słowo nazywające dzieci, które zostają bez rodziców. Nie istnieje jednak żadne słowo określające rodziców, którzy tracą swoje pociechy. W przeciwieństwie do innych stuleci, kiedy to umieralność dzieci była bardzo wysoka, w naszej epoce to się nie zdarza. Jest to coś tak strasznego, tak nieakceptowalnego, że postanowiliśmy tego nie nazywać". 

Oraz coś, o czym myślałam bardzo często i to akurat niekoniecznie tylko w strasznym roku 2011, ale też całkiem niedawno, kiedy przeżywałam chorobę mojej Mamusi, zakończoną niestety, Jej odejściem, a mianowicie: "(...) Niektóre osoby traktują nieszczęście jak chorobę zakaźną i wolą odsunąć się od ludzi zmagających się z chronicznym cierpieniem, nawet jeśli są to ich rodzice czy najlepsi przyjaciele. (...)  Alina zweryfikowała swoje przyjaźnie. Jedni przestali się z nią kontaktować, podczas gdy inni (łącznie z osobami, których wcześniej prawie nie widywała) stali się bliżsi."

Sądzę, że poczujecie się teraz ogromnie zaskoczeni, kiedy napiszę Wam, że tak naprawdę, to "Jedyna córka" jest w swojej wymowie książką o pozytywnym, niosącym nadzieję, przesłaniu. Naprawdę. 
Jestem zdziwiona, bo przyzwyczaiłam się do książek, które jeśli są dobre i takie powiedzmy, mniej rozrywkowe, to przybijają i nie niosą ze sobą żadnej otuchy (piszę tu oczywiście o mojej własnej perspektywie). Raczej rozdrapują rany, niż pomagają uwierzyć, że te kiedyś się zabliźnią. A jednak okazało się, że można napisać coś, co pokrzepi. 
I mam tu na myśli wszystkie wątki w książce. Również ten drugi bolesny, Doris, która sama wychowuje swojego ośmioletniego syna i zmaga się zarówno z traumą chłopca, jak i własną depresją. 
Nie wiem, może to cecha książek i filmów z krajów latynoskich, ale tam faktycznie zawsze jest motyw kobiet wspierających się i to chyba nie tylko. albo nie zawsze na zasadzie "solidarności jajników", jak chcieliby niektórzy myśleć, ale po porstu wspieraniu się w ciężkich czasach i chwilach. 
"Jedyna córka" pokazuje, że człowiek naprawdę jest stadny i że potrzebuje koło siebie innych ludzi, i to nie tylko w ciężkich chwilach, ale również i dobrze, w chwilach szczęścia i radości, którymi to chce się dzielić z innymi. I że ci ludzie, nas otaczający, mają na nas często niebagatelny wpływ. 

To książka, w której jest dużo kolorowych zaznaczeń. I w której podkreśliłam ogromnie dużo zdań. Dwoma z nich jeszcze się z Wami muszę podzielić, oto one:
"(...) Uważam, że przychodzi taki moment, w którym wszystkie (...) zdajemy sobie z tego sprawę: mamy takie dzieci, jakie mamy, a nie takie, jakie sobie wyobrażałyśmy czy takie, jakie chciałybyśmy mieć, i to z nimi musimy sobie radzić". 
Drugi zaś, to ten: (...) pomyślałam, że jeśli istnieje przeznaczenie, to jest także wolna wola i polega na sposobie, w jaki podchodzimy do sytuacji, jakie stawia przed nami życie".

Szczerze Wam polecam "Jedyną córkę". Jak się okazuje, można napisać książkę o temacie bardzo poważnym i ciężkim nie wtrącając jednocześnie czytelnika na najgłębsze dno smutku i rozpaczy. 

Moja ocena to 6 / 6. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Refleksyjnie, rocznicowo...

20 lat blogu !

Rocznica ...