"Coast Road". Alan Murrin.

 Wydana w Bo.wiem. Kraków (2025).

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa. 

Akcja "Coast Road" ma miejsce w Irlandii, w połowie lat dziewiećdziesiątych ubiegłego stulecia. W sumie o Irlandii tamtych lat wiem tyle, co nic, bo i skąd, skoro wyjazdy Polaków do tego kraju miały miejsce raczej nieco później. Pamiętam, że koleżanka z liceum pojechała na trzy miesiące jako opiekunka do dzieci właśnie w podobnym czasie i pisała do mnie w zwykłym, papierowym liście o szoku, jaki tam przeżyła "Wszędzie są krzyże", napisała co mnie, "Nawet w księgarni". Nie wiedziałam, o co jej chodzi. Miałam świadomość, że to kraj katolików i zwyczajnie zrozumiałam, że może sprzedaje się tam je również? Dopiero po powrocie wyjaśniła mi, że chodziło jej o to, że wszędzie, gdzie weszła, na ścianie wisiały krzyże ,nie tylko w kościołach, ale właśnie, w sklepie, w domu kultury, w przedszkolu, w kawiarni, w księgarni. Taką właśnie Irlandię portretuje Alan Murrin w swojej powieści. Skupia się on jednak na ludziach, nie na polityce, czy religii, ale wiele można z tego, o czym czytamy, dowiedzieć się tak między słowami. A konkretnie autor skupia się na kobietach. 

Trzy postaci kobiet odegrają w tym dramacie główną rolę. Mimo, że opisy raczej sugerują nam główny duet, ja postrzegam równorzędną rolę trzech głównych bohaterek. Są to, żona polityka mającego wysokie aspiracje dostania się "wyżej" (niespodzianka, słyszeliście o lokalnym polityku, który nie chciałby więcej i wyżej? no, ja nie) , Izzy Keaveney (jej mąż to James). Jest też poetka i artystka, wolna dusza, Colette Crowley. I żona i matka trójki dzieci (czwarte w drodze), Dolores Mullen. 
Najbardziej skomplikowaną (tak się poczatkowo wydaje) sytuację życiową ma Colette Crowley. Opuściła dom , męża i trzech synów, z których dwóch jest jeszcze bardzo młodych i potrzebuje mamy, wyjechała do Dublina zamieszkać z kochankiem, po czym...wraca do Ardglas w hrabstwie Donegal. Czy w Irlandii, w której panują wciąż surowe zasady religijno-moralne, w których dopiero mówi się o rozwodach, jako o możliwości (tak, dopiero w 1995 roku społeczeństo kraju zagłosowało za zmianą konstytucji, która do tamtego czasu mówiła o "niedopuszczalności" rozwodów) kobieta, która zostawiła męża i dzieci dla kochanka, a następnie chciała wrócić do nich miała szansę nie zostać potępioną? Colette najbardziej dużo zła otrzymuje od męża (wciąż jest to jej mąż) i średniego syna. To nastolatek, buntownik, który odrzucenie przez mamę i żal za straconą rodziną przekuwa w najgorszy z możliwych sposobów, złość na nią i jej odrzucenie. Jednak jest jeszcze najmłodszy z synów, Carl, którego kobieta wciąż mogłaby widywać, gdyby na ich drodze nie stanął mąż. O ile najstarszy syn sam decyduje, czy chce spotykać się z mamą, dwóch młodszych ma tego zakaz. 
Trzecią kobietą, która odegra, jak wspomniałam, niebagatelną rolę jest Dolores. To od niej i jej męża, Donala, Colette wynajmuje domek na czas pobytu w miasteczku. 

Te trzy kobiety wydają się różnić. Właściwie nie tyle wydają się. One zupełnie się różnią. Mają różne charaktery. Izzy jest wesoła i porywcza, ale też przebojowa i mająca głowę do interesów. Prowadziła kiedyś kwiaciarnię, która obecnie stała się kością niezgody pomiędzy nią a jej mężem., który sprzedał lokal bez wiedzy żony.
Dolores jest właściwie można by rzec, nijaka i zachowawcza, chociaż prawdopodobnie nie uznałaby tegi absolutnie za krytykę a za zaletę (chociaż może się mylę?). Postać Dolores została silnie zmarginalizowana, a szkoda, bo odgrywa tu, o czym wspominałam, istotną rolę i trochę szkoda, że tak jej "zabrakło".
Colette, to najbardziej barwny wydawałoby się ptak. Jedyna, która zdecydowała się na krok, o którym marzy duża część żon zamieszkujących Ardglas. Tylko, że akurat ona chyba najszybciej orientuje się, co tak naprawdę można na takim spełnieniu marzeń ugrać i czy każdy moment jest ku temu właściwy. I że czasem naszym największym szczęściem jest to, że wyczujemy właściwą na zmiany chwilę w najodpowiedniejszej ku temu chwili. Która trwa zaledwie moment.

Książkę tę reklamuje się jako powieść o kobietach uwięzionych w nieudanych małżeństwach, ale ja się z tym nie zgodzę tak do końca. Zresztą, możemy się o tym przekonać, gdy jedna z postaci zmienia swoje zdanie na temat tego, czy słusznie wiecznie narzekała na swoje życie i związek.

Na pewno "Coast Road" jest książką opowiadającą o tym, że łatwo jest wpaść w sieć związków, zależności i zasad, które wydaje się, że nas nie dotyczą, a z czasem orientujemy się, jak jednak bardzo nas dotyczą. Rozumiem, że Murrin chciał napisać książkę z silnym naciskiem na tę konkretną zmianę, jaka dokonała się w Irlandii w roku 1995, gdy jak już wspomniałam, wreszcie dopuszczono w konstytucji kraju rozwody, ale jak dla mnie i bez aż tak silnego kładzenia nacisku na ten konkretny motyw, ta książka opowiada interesująco o tym, jak niektórzy ludzie tkwią w nieudanych związkach, a czasem być może jedynie taki obraz nieudanego związku sobie wytwarzają. 

Szczerze mówiąc, nie jest to książka zbyt pokrzepiająca, a nawet powiedziałabym, że średnio, tym bardziej, że od pierwszych jej stron mamy zapowiedź tragedii, jaka się wydarzy. Ale nie ukrywam, ciekawe było poznawanie losów bohaterów i zastanawianie się które konkretnie osoby będą stanowiły główne postaci owego dramatu. Bo jeśli czekaliśmy na to, że przeczytamy kolejną opowieść o wspierających się kobietach, to tak, czytaliśmy ją, ale...do czasu. Bo jeśli mieliśmy nadzieję, że wszystko się poukłada, to...Ano właśnie. 
Niemniej jednak z tej książki wypisałabym parę refleksji, które mnie nachodziły podczas refleksji. A były to takie stwierdzenia, "Matka nigdy się nie podda, podczas walki o dziecko, nawet jeśli to dziecko odpycha ją od siebie ze wszystkich sił", "Czasem to, co wydaje się być takim sobie rozwiązaniem, dla kogoś okazuje się być najlepszym i idealnym i może czas zweryfikować swoje oczekiwania". 

 A teraz parę cytatów, strona 263 "(...) kiedy będziesz starszy (...) zdasz sobie sprawę z tego, że to, co uwazałeś za ważne, tak naprawdę nic nie znaczy, a jedyne, czego będziesz żałował, to będą te chwile, kiedy byłeś dla kogoś okrutny, nieprzyjazny albo kiedy komuś czegoś poskąpiłeś, albo kiedy przez swoje osądy komuś nie pomogłeś. A twoja matka nie miała w swoim sercu ani jednej, nieprzyjaznej myśli. 

I jeszcze jeden cytat ze strony 264, "(...) akceptacja nie jest równoznaczna z poddaniem się". 

A poza cytatami, to także książka o samoakceptacji i o zgodzeniu się na to, że nie zawsze musi być coś w stu procentach, abyśmy byli szczęśliwi i że w każdej chwili możemy pogodzić się sami ze sobą. O czym mówi nam ostatnie zdanie tej powieści. 

Moja ocena to 6 / 6. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Refleksyjnie, rocznicowo...

Dzień Dziecka Utraconego

Rocznica ...