Podsumowanie...

 ..., o które nikt nie prosił, a każdy dostanie :)
Wczoraj zakończyłam ostatnią wziętą z domu część Jeżycjady z wszystkich siedmiu, jakie mam w swojej osobistej kolekcji. 
Jakiż to był powrót? Okazuje się, że świetny i ożywczy. Okazuje się, że niektóre z tych części, o których myślałam, że ich nie lubię zbytnio , czytałam z przekonaniem, że jest o wiele lepiej, niż pamiętam. Okazało się też, że zupełnie zapomniałam, jak bardzo śmieszne bywają książki Małgorzaty Musierowicz. Nad niektórymi śmiałam się niemal do łez!
Wypiszę więc tytuły książek, które przeczytałam. Są one niechronologicznie czytane względem akcji cyklu Jeżycjada, ale czytane były tak, jak je pamiętałam, że lubiłam w młodości. 
Są to więc: "Ida sierpniowa" (dwukrotnie!), "Kwiat kalafiora", "Kłamczucha", "Szósta klepka", "Opium w rosole", "Brulion Bebe B.", "Noelka".
Siedem książek, z których chronologicznie pierwsza jest "Szósta klepka" i w sumie nie opowiada o lubianej przeze mnie rodzinie Borejków a o rodzinie Żaków i mocno żałuję, że potem, przynajmniej w tych książkach, o których piszę, dość mało o nich się wspominało (co nie znaczy, że w ogóle).

Moje pierwsze zaskoczenie samej siebie to to, że czytało mi się te książki jeszcze lepiej, niż kiedyś. I to, ku mojemu zaskoczeniu dotyczy również tytułów, za którymi nie przepadałam ("Brulion Bebe B.", "Opium w rosole"). "Noelki" w sumie wcale nie pamiętałam, a przynajmniej, bardzo mało. No więc najpierw to, że o dziwo, nawet ten caly Brulion, który mnie wtedy drażnił, teraz odbieram inaczej. Jednak coś jest na rzeczy, że z wiekiem najczęściej przychodzi z nami mądrość (bo wiemy, że bywa, jak w tym memie, gdy wiek przychodzi sam :P ). Mądrość i swego rodzaju życiowe doświadczenie. Ileś takich skrzywdzonych przez los, czy bliskich osób i to, czego nie rozumiałaś jako młody szczypiorek rozjaśnia się tobie w wieku późniejszym. No więc najwyraźniej ja się starzeję i łagodnieję (żarcik), bo z większą wyrozumiałością czytałam sobie te postaci i ich zachowanie, czy motywację. 

"Opium w rosole" dalej mnie przybija okrutnie i jest ogromnie smutną częścią, niemniej jednak tu chylę czoło przed umiejętnością Musierowicz w ukazaniu niby prawd oczywistych, a w sumie tak często zapominanych, czyli nie ma to, jak drugi dobry i życzliwy człowiek obok nas. Nic człowiekowi jak tego skarbu, jakby nie było, nie zastąpi i owszem, można mieć przekonanie, że nikt obok nas (wcale nie mówię o relacji związków romantycznych) nie jest nam potrzebny, a często można jednak to przekonanie mocno zweryfikować. Co nie znaczy, że nie wierzę, że są i osoby, dla których obecność kogoś obok, kto może być radością i wsparciem, nie jest czymś, co jest dla nich istotne. 

Borejków jak lubiłam, tak lubię, za to ciekawa jestem, czy w książkach wydanych po "Noelce" (pytanie do osób, które czytały wszystkie książki z serii Jeżycjada) może w którejś z nich pojawiają się jakoś bardziej Żakowie?  Przyznam się, że czytałam jeszcze dwie książki z serii, których niestety, niemal w ogóle nie pamiętam. "Kalamburkę" i jeszcze jedną, w której występowała bardzo chora dziewczynka i która chyba? znała syna Strybów? Czy Gabrysia i Grzesiek w ogóle mają dziecko? dzieci? proszę osoby, które znają serię o poinformowanie mnie, a sama potem zagłębię się w internet w poszukiwaniu tych informacji, bo widzę, że stanęłam na roku 1992 z wszelkimi wiadomościami. Doczytałam, wiem, że mają syna, Ignacego Grzegorza!

Mamert jaki się niefajny zrobił ;( Kompletnie nie pamiętałam, że w "Noelce" ma takie słabe relacje ze swoim synem, Tomkiem i że z takiego fajnego, owszem, raptusa, ale wesołego człowieka, jakiego pamiętam z "Kłamczuchy" czy "Idy sierpniowej" zrobil się taki pan maruda z oczekiwaniami nie wiadomo, skąd :(

Za to ogólnie jakbym chciała podsumować te siedem części, to chyba wiem, co jest dla Małgorzaty Musierowicz głównym motywem przewodnim książek (dopuszczam, że jest to moja własna, osobista interpretacja, z którą nie trzeba się zgadzać). A mianowicie - matka. Postać matki obecnej, czyli Mili Borejko, Mamy Żakowej. Ale i matek nieobecnych w życiu ich córek. 
W "Kłamczusze" i "Noelce" mamy zmarły dość szybko po narodzinach dzieci i córki są wychowywane przez ojca  i przyjaznych sąsiadów ("Kłamczucha") lub ojca z dużą pomocą dziadka córki i wujka ojca, brata dziadka, jak w "Noelce". 
Matką nieobecną jest też matka Bebe, która pojechała na wyjazd zarobkowy do Stanów, ale mam wrażenie, że i na co dzień ta obecność mocno jakąś nieobecnością jest tknięta. I dlatego Bebe zachowuje się tak, a nie inaczej i jest aż tak wycofana i zamknięta w sobie. Matka Aurelii / Gieniusi to matka niby na miejscu, a kompletnie nieobecna emocjonalnie  i czasowo w życiu dziewczynki ( która zapewne między innymi dlatego szuka substytutu ciepła i zwykłości połączonej z uwagą u obcych ludzi). 
W "Opium w rosole" są też matki bardzo intensywnie z rodziną i córkami związane, jak Mila Borejko chociażby, ale i nieobecne przez wydarzenie losowe (rodzice Kreski są internowani).
W "Kwiecie kalafiora" mamę Borejko poznajemy w sumie głównie przez listy pisane przez nią do męża i córek podczas miesięcznego pobytu w szpitalu, za to w "Idzie sierpniowej" już jest jej więcej, zwłaszcza, gdy wraca z deszczowego wyjazdu pod namiot do Czaplinka. 
Odnoszę wrażenie, że każda z tych matek swoją czy to obecnością, czy właśnie jej brakiem, odcisnęła jakiś znak na dalszym życiu każdej z opisywanych dziewczyn. 
Nie ukrywam, że moją ulubioną mamą jest Mila Borejko, która to jest tą, u której chętnie wypiłabym herbatę i porozmawiała. Nawiasem mówiąc, pamiętam te czasy, kiedy tłumy miłośniczek Małgorzaty Musierowicz odwiedzały Autorkę w Jej domu. Były to często czytelniczki "Filipinki", ciekawe, czy sama Autorka nie pisywała aby czegoś do tego wspaniałego pisma dla dziewcząt?  Muszę poszukać tych informacji, a może, kto wie, ktoś, kto ten wpis przeczyta, sam mi napisze odpowiedź. Pamiętam nawet, jak jedna dziewczyna ode mnie z liceum pojechała do Poznania i na takąż herbatę się do Musierowicz, no cóż, wprosiła. Ha. Teraz nie do pomyślenia (ale też sądzę, że sama Małgorzata Musierowicz musiała z czasem być tymi odwiedzinami zmęczona). 

Kończę to moje zupełnie subiektywne podsumowanie powrotu. Czy był to powrót udany? Oczywiście, że tak. Czy mogłabym nad czymś pomarudzić? Tak, parę razy, niby bardzo delikatnie, ale jest tam wspomniana kara cielesna, jako forma "wychowawcza" ("Kłamczucha" i gdzieś jeszcze pamiętam, że była o tym mowa). W późniejszych częściach, jak rozumiem, mowy już o tym nie ma i dobrze, że nie ma. 
Czy śmiałam się nad zwłaszcza wcześniejszymi częściami książki, jak nie wiem co ? ("Szósta klepka", "Kwiat kalafiora", "Ida sierpniowa", "Kłamczucha"). Śmiałam i to baaardzo. Nawet nie wiem, czy miejscami jeszcze bardziej, niż wtedy. Czy odkryłam nowe i zupełnie niezauważane przeze mnie aspekty poruszane w książkach? Oczywiście, że tak. Zupełnie przez inny pryzmat spoglądam na postaci Aurelii, Kreski i Bebe (scena z pieskiem z "Opium w rosole" to jedna z najbardziej przejmujących scen opisanych w jakiejkowiek książce, mocno mnie poruszyła).
Czy cieszę się,że wróciłam do książek? Które w sumie mogłabym śmiało wciągnąć na listę książek w ramach Osobistego Projektu Książkowego "Mama"?  Ogromnie się cieszę i muszę przyznać, że ten powrót do książek z dzieciństwa, wczesnych lat nastoletnich okazał się dla mnie czymś w rodzaju ogromnie ciepłego, otulającego gestu, jaki sama sobie zafundowałam. 

Moja ogólna ocena książek przeczytanych zostaje wystawiona jako : 6 / 6. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Refleksyjnie, rocznicowo...

Rocznica ...

20 lat blogu !