"Język Trolli". Małgorzata Musierowicz.
Wydana w AKAPIT PRESS. Łódź. Niestety, po raz kolejny w tym miejscu wydawniczym nie jestem w stanie wyczytać z książki, w którym roku została wydana.
Czytałam ją dawno temu, tak sobie mi się podobała wówczas, pewnie ze względu na motyw ważny dla tytułowej bohaterki. Niemniej jednak wpadła mi w ręce i pomyślałam, że chętnie się skonfrontuję z własnymi ledwo już wyraźnymi, ale jednak, wspomnieniami na jej temat.
No więc szczerze, dalej tak sobie. Są momenty, które mi się podobają ale są całe fragmenty, które zupełnie nie mam pojęcia, po co zostały niestety napisane (tak, mówię o drodze w korku na koncert, który w rezultacie i tak został odwołany).
Na plus postać Józinka, fajnego, rezolutnego dziewięciolatka, który ma mocno żywiołową i decydującą za wszystkich w rodzinie mamę, którą jest Ida (ongiś moja ulubiona bohaterka Jeżycjady). Józef, zwany przez rodzinę ku swemu utrapieniu Józinkiem, jest zafascynowany Staszką Trollą, którą poznał przez przypadek w szkole. Jego podstawówka bowiem połączona jest z gimnazjum, a tam chodzi Trolla.
Postaci dziewczyny nie udało mi się polubić nawet pomimo jej stanu zdrowia, niestety, nie budziła we mnie sympatii. Nawet Ignacy, kuzyn, z którym wojuje Józinek i którego nie wiem, czy celowo autorka zrobiła okropnym dzieciakiem, nie budził we mnie niechęci. Ot, dzieciak, który jest przeintelektualizowany i nie wydaje się to (przynajmniej mnie) absolutnie szczere, ale jest wciąż dzieckiem i przynajmniej w końcu tej książki jest dla chłopa nadzieja.
Jak dla mnie niestety, przegadana książka, jak również przecierałam oczy i wspomnienia własne. Akcja dzieje się w 2003 roku, dobrze pamiętam realia ówczesnej Polski i owszem, wciąż się różne rzeczy działy, jak to w naszym pięknym kraju nad Wisłą się zawsze działy , dzieją i dziać będą ale serio, tak źle, jak można by wyczytać z książki to z pewnością nie było.
Niestety, "Język Trolli" to już taki spadek (według mnie, oczywiście) tego, co kochałam w poprzednich częściach. I takie już coraz mocniejsze polaryzowanie "my-oni".
Książkę miał przeczytać mój Syn, ale przyznam, że raczej Mu jej nie polecę a bardziej mu ją opowiem, bo chyba nie chciałabym, aby tak kojarzył moją jedną z najulubieńszych kiedyś autorek (której wczesne książki, co wiedzą ci, którzy regularnie czytają moje wpisy, czytam i wielbię wciąż i nieustannie).
I nie, nie podoba mi się, jakiego potwora autorka zrobiła z ongiś sympatycznego faceta, jakim był Pyziak.
Komentarze
Prześlij komentarz