"Czarne łabędzie". Alicja Filipowska.

 Wydana w Wydawnictwie Zysk i S-ka. Poznań (2025).

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa.

Proszę Państwa, jakie to było dobre! 
I tak, przyznaję, zawsze mówię, żeby nie oceniać książki po okładce, ale w tym przypadku to okładka zaprojektowana przez Szymona Wójciaka spowodowała, że sięgnęłam po książkę. I nie żałuję ani momentu z jej lektury, chociaż na wstępie uprzedzam, że "Czarne łabędzie" to nie jest książka radosna, czy pokrzepiająca. Mimo, że porusza temat, który często lubimy nieco wylukrować i przedstawić w radosnych barwach, bo mowa o dzieciństwie, tu ten obrazek jest bardzo daleki od sielskości i niewinności wczesnych lat dziecięcych. 

Zacznę od tego, że tak, że ten motyw już się parę razy czytało. Bo tak, mała miejscowość, wieś Kamionka i paczka dzieci, równolatków. Kiedy zaczyna się akcja Paweł, Ania, Krzysiek, Dawid i Leon są chwilę po Pierwszej Komunii i tworzą paczkę przyjaciół na dobre i na złe. Trudno jest w małej miejscowości spotkać aż tylu równolatków, a tu się to udało i dzieciaki są zadowolone mając swoje kameralne grono. Można i pokąpać się w rzece i poudawać, że odkrywa się złoto tamże i pozbierać jagody w lesie i przyżywać masę przygód. Można też zbudować sobie swoje małe, prywatne miejsce, czyli domek na drzewie, w którym odtąd spędza się mnóstwo czasu i można i rozmawiać do woli i wymyślać, co się będzie robiło w czasie nadchodzących wakacji. 
Dzieci pochodzą z różnych domów, ale ogólnie mówiąc, z czasem dowiemy się, że najwyraźniej żaden z nich, nawet ten, który wydawał się najbardziej spokojny, nie jest idealnym domem enklawą dla dorastających dzieci. W każdym jest coś, ten powiedzonkowy "szkielet" w szafie i najwyraźniej dzieci tworząc tę grupę chciały po prostu chociaż w jednym towarzystwie czuć się bezpiecznie i móc być sobą. 

I tak się wydaje, że jest sielsko i przyjemnie. Dni mijają, zbliża się upragniony koniec roku szkolnego i Paweł, jako jedyny z piątki przyjaciół ma możliwość wyjechania na kolonie. Kolonie, z których chłopiec wrócił jednak parę dni przed terminem. I gdy wrócił okazało się, że właściwie wrócił już do "niczego". Podczas jego pobytu na koloniach w Kamionce stało się COŚ. A to COŚ jest obwarowane jakimś ogromnie mocnym murem tajemnicy, niedopowiedzenia i cóż, czuć, że stało się coś bardzo złego. 
Dlaczego nikt z paczki nie przyszedł się przywitać? Czemu nagle zniknął Leon? Dlaczego nikt Pawłowi nie mówi, co tak naprawdę się stało? Kumple, którzy jeszcze przed wyjazdem spędzali z nim całe dnie, aż do zmroku, nagle przestali poznawać go w sklepie. Udają, że nie widzą i ciężko jest z nimi w ogóle złapać kontakt nawet wzrokowy, a co dopiero porozmawiać i dowiedzieć się, co tak naprawdę miało miejsce podczas jego nieobecności.
Stało się owo COŚ, o czym Paweł zaczyna powolutku, pomalutku dowiadywać się ze strzępków rozmów, urywanych w miejscach publicznych szeptów, coś tam dowiedział się od rodziców, coś od kogoś innego. Ale w 1993 roku, w wakacje, Paweł rozumie jedno. Po tym, co łączyło ich piątkę nie ma już najmniejszego śladu. COŚ, co zdarzyło się podczas letniej burzy zmieniło raz na zawsze nie tylko Leona, ale i całą ich przyjaźń. Przyjaźń właściwie definitywnie zakończyło. 

Ale, żeby to zrozumieć, musimy towarzyszyć Pawłowi w jego prywatnym dochodzeniu do prawdy. I tak oto akcja książki toczy się nielinearnie, bo poznajemy to, co się zdarzyło w roku 1993, 2023 i 2003. Co dziesięć lat dzieje się moment, gdy Paweł wraca do Kamionki w konkretnym celu, aby brać udział w ceremoniach pogrzebowych. 

Na samym początku wspomniałam, że przecież takie motywy powrotu do krainy dzieciństwa już były. Owszem, ale jeszcze jeden zupełnie nie zaszkodzi i zdecydowanie jest to książka, która mimo swojej mrocznej, niemal od początku dusznej, przybijającej atmosfery, jest książką, jak ja to mówię, nieodkładalną. Bardzo dawno nie zdarzyło mi się, abym aż tak nie była w stanie się oderwać od lektury, pomimo czekających na mnie obowiązków. 

Napisana w świetnym stylu proza obyczajowa, ale z elementami psychologicznymi, bez taryfy ulgowej, nie lukrująca niczego i nie malująca trawy na zielono tylko po to, aby czytelnik lepiej się podczas lektury poczuł. No więc nie, tu nie ma happy endów, a jeśli są pozytywy, to jak się okazuje, ogromnie ciężko przez Pawła wypracowane. 
Bowiem Paweł, pomimo tego, że podczas wydarzenia, które raz na zawsze zmieniło całe życie piątki dzieciaków nie był obecny w Kamionce, to całą tą dramatyczną historię odpokutował tak, jakby jednak był wtedy we wsi i brał czynny udział w zajściu. Można powiedzieć, że Paweł oberwał rykoszetem. 

Klimat tej prozy jest ciężki i z pewnością nie podnoszący na duchu, a mimo tego czytelnik czuje się zdecydowanie wciągnięty w tę duszność i mrok od samego niemal początku i aż do ostatnich zdań.
COŚ, co zdarzyło się, gdy piątka dzieci miała po dziesięć lat, zdeterminowało ich życie na zawsze. 
I jak się okazało, nie każdy był w stanie sobie z tym, co zrobili lub czego zaniechali, poradzić. 

Dawno nie czytałam tak dobrej, wciągającej książki obyczajowej. Jak się orientujecie, ostatnio sięgam naprawdę głównie po kryminały, z bardzo małymi wyjątkami, ale tu szczęśliwie okładka przyciągnęła mój wzrok i oto z wielką przyjemnością stwierdzam, że moja ocena "Czarnych łabędzi" to  6 / 6. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Refleksyjnie, rocznicowo...

Dzień Dziecka Utraconego

Rocznica ...