"Kłamczucha". Małgorzata Musierowicz.
Wydana w Wydawnictwie Nasza Księgarnia. Warszawa (1988).
Idę jak burza i oto za mną kolejna książka Małgorzaty Musierowicz. W sumie, nawet nie wiem, czy jest ona stricte zaliczana do Jeżycjady? Są tam postaci, które potem występują w dalszych częściach, ale Borejków jeszcze nie ma. Niemniej jednak, akcja rozgrywa się w znajomym terenie, więc jak sądzę, można "Kłamczuchę" do cyklu zaliczyć.
Powiem tak, kiedyś nie była to moja ulubiona część opowieści. Anielka, ta piętnastoletnia mieszkanka Łeby, która na skutek spotkania pięknego Pawełka w swoim mieście, podejmuje decyzję o przeniesieniu się do Poznania i zaczęciu tam nauki, nie była lubianą przeze mnie postacią. Ba, powiem więcej, irytowała mnie swoją niedojrzałą postawą i roszczeniowym podejściem do ludzi i otaczającego ją świata. A jednak obecnie, po tych wielu, wielu latach, odkąd czytałam ją ostatni raz, nie tyle nagle ją polubiłam, co doznałam po prostu nagłego oświecenia. Małgorzacie Musierowicz udała się wspaniała sztuka, stworzyła na kartach książki postać tak realną, tak wydającą się istnieć, że aż człowiek zgrzyta na nią zebami. A tak poza tym, to jest to ni mniej, ni więcej, a jak najbardziej możliwa do zaistnienia nastoletnia osoba. I tyle, bez jakichś piętrowych wyjaśnień.
Ostatnio, w innym blogowym miejscu prowadzonym przez znajomą, wzięłam udział w dyskusji, czy i kiedy zaznaczam sobie karteczkami ważne dla mnie podczas lektury fragmenty, czy też nawet czy w jakiś sposób je zaznaczam. I owszem, ja tak robię. Tu też zostaną w "Kłamczusze" zaznaczenia paru fragmentów. Które zostaną sobie zaznaczone do przypominania :)
Książka wydawało mi się, że jedna z mniej przeze mnie czytanych, a tu proszę, okazało się, że masę fragmentów pamiętam. Niemniej jednak ze wzruszeniem wróciłam do opisu dnia Mikołajek w domostwie Tosi i Mamerta, występie w "Hamlecie" Anielki, czy też stylizowania Mamerta na Gwiazdora (nie zapomijamy, że rzecz ma miejsce w Poznaniu, gdzie w Wigilię prezenty zostawia tenże, a nie Święty Mikołaj na przykład).
Nie miałam zielonego pojęcia, a przekonuję się o tym teraz, jak wiele Małgorzaty Musierowicz jest we mnie. To znaczy Jej myśli, refleksji, tego, co chciała nam, czytelniczkom przekazać. I jak się okazuje, udało się.
Powiem tak, opowieść o Anielce, która bardzo często mija się z prawdą, która jest osoba mającą zawsze własne zdanie, która nie daje sobie w kaszę dmuchać, jest porywcza i charakterna, ale przy tym, zwyczajnie dobra, nagle spodobała mi się o wiele, wiele bardziej, niż gdy czytałam ją w latach nastoletnich.
Fantastycznie, że zrobiłam sobie aż tak długą w książkach autorki, przerwę, naprawdę. Jestem zachwycona tym powrotem i szczerze mówiąc, sama sobie tego powrotu zazdroszczę.
A scena Mikołajek, to jedna z najśmieszniejszych scen w literaturze, jaką czytałam. W ogóle, nad "Kłamczuchą" śmiałam się nie raz i to naprawdę ze szczerego serca, a nie wymuszenie.
Moja ocena to 6 / 6.
Komentarze
Prześlij komentarz