"Opium w rosole". Małgorzata Musierowicz.

 Wydana w Wydawnictwie Nasza Księgarnia. Warszawa (1988).

Kontynuuję wielki powrót do książek Małgorzaty Musierowicz (są jeszcze dwa tytuły z mojej rodzinnej półki) i jest to doświadczenie dla mnie ogromnie ważne i wartościowe. Mam wrażenie, że zupełnie inaczej odbieram teraz fragmenty czy wręcz poszczególne części. 
"Opium w rosole" było tą częścią, która zawsze działała na mnie ogromnie depresyjnie. Po pierwsze Stan Wojenny, który sama z dzieciństwa nie do końca może pamiętam (sceny, fragmenty), ale pamiętam tę dołującą wówczas atmosferę. Po drugie, internowanie taty Borejko ;( po trzecie, strasznie smutna sytuacja najmłodszej bohaterki książki (w sumie nie najmłodszej, bo najmłodsza jest Pyza Gabrysi Borejko), Aurelii znanej bardziej pod imieniem Genowefa. Po czwarte, Pyziak, który zostawił żonę i córeczkę i zniknął gdzieś na Antypodach. Ogólnie, to ta część Jeżycjady jest dla mnie przepełniona wszechogarniającym smutkiem, przygnębieniem i takim dobijającym klimatem. Do tego Sławek Lewandowki, który w tej części oświadcza się Idzie. Szczerze, to zapewne fajny człowiek i z pewnością wychowany w domu, w którym znane są właściwe priorytety, niemniej jednak nigdy mi on do Idy nie pasował ( i znów zapomniałam, za kogo wyszła, musiałam się upewnić w internecie, że nie za niego, cóż, sorry, Sławek, nie byłbyś z Idą szczęśliwy). 

Tymczasem teraz powrót okazał się o wiele ciekawszy, niż wtedy, gdy czytałam książkę we wczesnych latach nastoletnich (nawiasem mówiąc, dzięki dedykacji odkryłam, że otrzymałam ją w ramach nagrody za dobre wyniki w nauce po zakończeniu klasy szóstej).
Po pierwsze, Kreska, czyli Janina Krechowicz, wnuczka profesora Dmuchawca. Profesor nie uczy już w liceum, a w jego mieszkaniu po internowaniu rodziców, z Wrocławia przenosi się wnuczka, Janka właśnie. Musierowicz nie byłaby sobą ,gdyby nie uwikłałaby nastolatki (Janka rozpoczyna naukę w liceum, w którym do niedawna uczył jej dziadek) w nieszczęśliwą relację z Maćkiem Ogorzałką, mieszkającym po sąsiedzku. 

Jest też wspomniana już sześcioletnia Aurelia, dziewczynka nie dopilnowana, która całe dnie wędruje po Jeżycach i szuka ciepłego, rodzinnego domu, w którym mogłaby jak sama mówi, "zjeść obiadek", a tak naprawdę, to szukająca uwagi i miłości mała osóbka, która tego wszystkiego, czego szuka, najwyraźniej nie znajduje we własnym domu. 

Wyraźnie czuć, że Stan Wojenny przybił samą autorkę. Mimo, że jak zawsze bardzo chce podkreślić, że nie można dać się zawojować złu i wrogości, to aura książki nie jest zbyt optymistyczna. Mój egzemplarz książki jakby chciał tę beznadzieję tamtego czasu podkreślić, bo jest to wydanie naprawdę brzydko wykonane (tak, jak brzydkie były opisywane w książce, czasy).
Niemniej jednak i tu dobro pokonuje zło i ci, którzy byli w sobie zakochani doczekują się happy endu, ci, którzy byli rozdzieleni, mają nadzieję na pojednanie. A nadto szczęśliwe chwile jawią się też w przyszłości Aurelii / Genowefy, która pragnęła miłości własnej mamy. Swoją drogą, scena z pieskiem do dziś stanowi dla mnie jedną z najbardziej przejmujących i dramatycznych scen opisanych gdziekolwiek. 

Ogólnie, chociaż z wymienionych powyżej powodów, ta część nie należała do moich ulubionych, to obecnie po tak wielu latach o wiele wyżej ją pozycjonuję. 
Daję jej też notę 6 / 6. 


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

20 lat blogu !

Refleksyjnie, rocznicowo...

Rocznica ...